środa, 29 grudnia 2010

Więzienna noc.

Dnia 31 grudnia przeniesiono mnie do celi dla gitów. Szczerze powiedziawszy to miałem wielkie wątpliwości, co do mojego dobrego życia tam. Przed moimi oczyma stawały najgorsze obrazy, jakie tylko przychodziły mi do głowy. Przywitano mnie słowami:
- Siadaj młody na pryczy i nawet się kurwa nie odezwij, bo w pysk.
Były to słowa gościa skazanego za zabójstwo. Dopuścił się tego czynu, ponieważ widział, jak jakiś facet gwałci jego żonę. Bałem się cholernie, gdyż na pewno wiedzieli za co tu siedzę. Pierwszej nocy nawet nie zmrużyłem oka, a tylko po to, aby być spokojnym, że mnie nie będą cwelić. Kolejne dni, mimo iż tak się bałem nie wyglądały najgorzej. Odwiedziła mnie mama. Pół godziny, które przeznaczone jest na widzenie milczeliśmy przytuleni do siebie. Poprosiłem ją, aby tylko nie przyprowadzała mojej 9 letniej siostry. Nie chciałem, aby widziała, gdzie jestem obecnie, więc poprosiłem rodzicielkę, żeby powiedziała Miley, że wyjechałem na sylwestra albo do pracy.
Mijały tygodnie, a żyło mi się całkiem nieźle z moimi "współlokatorami" celnymi. Nie wiedziałem w jaki sposób do nich się odzywać, więc milczałem większość czasu, aby nie rozpocząć jakiejś bezsensownej bójki. Nie byłem dzieciakiem, który lubił się bić i robił to często. Po nich zaś było widać, że jest to normalne, aby prać się po mordach.
Zasnąłem. Całkiem wygodnie było mi na pryczy, jednak brakowało mi domowej pościeli, zapachu płynu do płukania i ciepłego pomieszczenia. W celi capiło wilgocią, a smród ten doprowadzał mnie do wymiocin. Jednak mimo wszystko, nie było najgorzej. Nagle poczułem, jak ktoś zarzuca mi worek na głowę, po czym tłucze mnie z całej siły po twarzy. Wiedziałem, że krwawię, bo ciepło, które nagle ogarnęło moją twarz nie było wytworzone dzięki adrenalinie, ale lepkiej cieczy wypływającej z mego nosa. Następnie zrzucono mnie z pryczy i kopano po brzuchu. Słyszałem tylko śmiech tych cwaniaków, którzy bawili się widać co nie miara. Po wszystkim wstałem ledwo co i zapytałem, który to zrobił. Odpowiedzieli, że wszyscy razem. Podszedłem do jednego z najsłabszych, zacisnąłem pięść i uderzyłem prosto w twarz. O dziwo mi nie oddał. Chłopacy stwierdzili, że jestem "spoko ziomek". To był swego rodzaju sprawdzian, czy nadaję się do tej celi.

sobota, 25 grudnia 2010

Smutek więzi me myśli

Tekst dedykuję Tinie, tak bardzo prosiła o następny.


- Jest mi tak zimno, cholernie zimno. - powiedziała Sara.
Nie wiedziałem kompletnie jak rozgrzać jej poharatane i tak mocno ciało, pozostawione na pastwę losu w śnieżnej zaspie. Wydawało mi się jakby każda sekunda trwała godzinę, a minuta dobę. Co robić? Te pytanie zadawałem sobie non stop. Sara była mi bliską osobą i tak właśnie dlatego zadzwoniła do mnie a nie na policję. Jedyne co wiem to tyle, że została zgwałcona, a następnie brutalnie pobita i dwa razy dźgnięta nożem. Minbourg Street to niebezpieczny zaułek, jednak przyjaciółka ma chciała sobie skrócić drogę do domu. Ach! Gdybym tylko mógł dorwać tych drani, co jej to zrobili.
Zmasakrowane ciało Sary doprowadzało mnie do wymiocin, jednak nie chciałem wyrzucać z siebie resztek niestrawionego jeszcze pokarmu, aby pokazać jej, że nie jest aż tak źle. Twarz miała w posoce, która spływała z rozciętych ust i łuku brwiowego. Ciosy nożem zadano w brzuch i udo. Pewnie dlatego, aby uniemożliwić jej poruszanie się. Była piękną kobietą, tego nie można jej odebrać, jednak w tym stanie wyglądała prawie jak zombie.
Moje nerwy były na granicy wytrzymałości, a łzy kapały w półmroku na zimną kostkę brukową tworząc lodową poświatę. Pogoda nie dopisywała. Na dworze było minus dwadzieścia dwa stopnie i wiedziałem, że jeśli szybko nie zareaguję to Sara umrze. Zerwałem poły koszuli, którą miałem na sobie i obwiązałem jej rany, aby zatamować krew. Dzięki Bogu jestem po kursie pierwszej pomocy. Następnie okryłem ją moją kurtką i wyjąłem telefon. Nie miałem wiele czasu, moja bateria była na granicy wytrzymałości. Zadzwoniłem po policję i pogotowie. Nie dostałem jasnych odpowiedzi. Karetka zjawiła się dwa razy szybciej od radiowozu. Ech.. policja to skurwysyny w naszym kraju. Wzięto ją na nosze i zawieziono na ostry dyżur do pobliskiego szpitala wojewódzkiego. Policja od razu stwierdziła, że jestem podejrzanym. Funkcjonariusze prawa wpakowali mnie do suki z zakutymi rękoma.
- Jak mógłbym być jej gwałcicielem i zabójcą skoro starałem się zatamować jej krew i oddałem własną kurtkę a następnie wezwałem pogotowie i was!? - wrzeszczałem w radiowozie.
- Wszystko, co pan powie, może być użyte przeciw pańskiej osobie. - usłyszałem od policjanta.
Czas nagle przyśpieszył i wszystko wydawało się migać przed moimi oczyma. Kiedy trafiłem do celi, zostałem ostro spałowany, po czym z szyderczym uśmiechem na twarzy powiedzieli do mnie:
- Poczekaj aż trafisz do celi gitów, tam dopiero zaznasz rozkoszy.
Nie wiedziałem, czemu mnie podejrzewają. Po dwóch dniach przyszedł do mnie prawnik i powiedział, że zarzutem wobec mnie jest gwałt i brutalne pobicie kobiety, która zapewne podobała mi się wiele, wiele lat. Chciałem zaprzeczyć, ale w tym samym momencie przypomniały mi się słowa policjanta: "Wszystko, co pan powie, może być użyte przeciw pańskiej osobie.".
- To wszystko jest chore! - krzyczał wewnątrz mnie jakiś głos.
Kompletnie nie wiedziałem co robić. W domu mama z siostrą zapewne zamartwiały się, gdzież to jestem. Poprosiłem klawisza o to, aby pozwolił mi zadzwonić do nich. Rozmowa z zapłakaną rodzicielką nie przychodziła mi łatwo. Najważniejszym dla mnie był jednak fakt, iż wierzyła w to, co mówię.
Najgorsze jednak było dopiero przede mną...

czwartek, 23 grudnia 2010

Trochę inne święta.

Święta, święta, święta. Najpierw Wigilia, następnie pierwszy i drugi dzień. Męczą mnie przebrzydłe, udawane uśmiechy i jeszcze gorsze, zakłamane życzenia. Każdy stara się być miły, ale nie każdemu wychodzi. Przez 13 lat starałem się udawać każdego innego człowieka w Polsce w okresie świątecznym. Na rodzinnych kolacjach tudzież obiadach uśmiechałem się fałszywie, składałem jeszcze gorsze życzenia. Niestety pewnego roku coś we mnie pękło. Zapewne zacząłem dojrzewać i przejawiał się u mnie bunt, jednak odbieram to trochę inaczej. Owszem zbyt grzecznym dzieckiem nie byłem, ale nigdy nie pogardziłbym rodziną. Wigilia 2004 roku zmieniła wszystko. Nie, nie chodzi tu o jakiekolwiek błahostki, o których myślicie. Nie mam na myśli jakichś mało ważnych wydarzeń też. Mój światopogląd wywrócono o 360 stopni i nikt go teraz nie da rady przywrócić do podstawowej formy. Pięknie by było, gdybym znów potrafił uwierzyć w magię świąt i zasrane bajeczki o Bogu. -Taaak, on jest taki dobry. - powiedziałaby babcia
-Art musisz przejrzeć na oczy, on objawia się w drugiej osobie. - ktoś znajomy rzekł.
A ja go cholera nie widzę. Coraz odleglejszy mi się staje. Monotematyczność moich grudniowych przemyśleń zżera mnie od środka.
-Wypłucz je, schowaj je, zapomnij. - powiesz mi tak?
-Na pewno będzie dobrze. - nie próbuj tak się zwracać, bo dostaniesz w pysk.
Moje sumienie cholernie mnie beszta po żołądku i chce więcej perwersji tylko po to, aby dostawało bodźców zewnętrznych. Czy właśnie tak ma wyglądać każde boże narodzenie? A może coś kiedyś pęknie i się zmieni wszystko? Boli mnie cały czas. Jebane 6 lat, a ja wciąż pamiętam. Nie powinienem tu roztrząsać takich spraw, ale po prostu chcę czasami napisać coś, co siedzi w moim sercu.
Dziadku, wiem że do Ciebie to nie dotrze, ale ja cały czas pamiętam. Czuję często Twą obecność w ciężkich momentach, które mnie dotykają. Wiedz, że Cię kocham cały czas tak bardzo jak kiedyś. Bądź mą ostoją, a na pewno poczuję się silniejszy. Powiecie, że to pokazanie jak mi strasznie przykro? Nieee. To żal do waszego boga, do litościwego Jezusa, który nie postarał się i zrobił mi kiedyś piękny prezent w swoje narodziny.

Poudaję teraz zakłamaną część Polaków.
Wesołych świąt!  
Szczęśliwego nowego roku.

niedziela, 12 grudnia 2010

Król barłogu III

Do szkoły wróciłem po dwóch tygodniach nieobecności od czasu, gdy przypomniałem sobie śmierć mamy. Nie było mi lekko nadrobić tylu zaległości. Pocieszył mnie jednak fakt, że pogoda nie była taka zła i nadal mogłem przesiadywać na plaży z kartką papieru i rysować zachody słońca. Dziwnie mnie uspokajały te zjawiska przyrodnicze, które zachodziły nad morską tonią.
W budzie spotkałem kilku muzyków. Chłopacy grali na gitarach, śpiewali i posiadali bębniarza, ale brak im było basisty. Zgodziłem się bez żadnego namysłu. Nie mam teraz czego żałować, gdyż gramy do dzisiaj. Zaczynając jednak od początku należy powiedzieć, a raczej napisać, że nie było kolorowo. Pierwsze próby i od razu pierwsze zgrzyty. Różnice charakterów, chęć grania czego innego, jednak poszliśmy na kompromis. Nazwaliśmy swój zespół Dead Alice i tworzyliśmy progresywny alternatyw muzyczny. Nasze piosenki opierały się na kilku skalach, miały złożone przejścia i mocne teksty. Od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy stworzeni do życia scenicznego. Paradoks sam w sobie, albowiem jak wspominałem prędzej do najbardziej otwartych osób nie należałem.
Swój pierwszy występ mieliśmy na balu maturalnym, który odbył się 26 stycznia. Tłum szalał, a w nas wstąpiły jak gdyby nowe osobowości. Potrafiliśmy się bawić tym, co robiliśmy i przynosiło nam to nie lada satysfakcję. Nasz repertuar był ciągle poszerzany o nowe numery i przysposobiliśmy sobie niezłą grupę fanów. Były także groupies, ale jak zawsze byłem stronniczy i nie leciały aż tak bardzo na mnie, jak na gitarzystów i wokalistę.
Nie podeszliśmy nawet do matury. Podpisaliśmy kontrakt z, wtedy jeszcze dość mało znaną wytwórnią, Roadrun Records. Po pierwszych nagraniach nasza płyta ukazała się w sklepach w nakładzie tylko 1000 egzemplarzy, jednak dla nas był to niesamowity sukces. Odszedłem całkowicie od życia rodzinnego. Nie wiem czy to dobrze czy źle, jednak bytowanie na własną rękę i kieszeń sprawiało mi niezwykłą frajdę. Niedługo po tym przyszły także pierwsze problemy. Wraz z chłopakami stwierdziliśmy w trakcie jednej trasy koncertowej, że czas spróbować tego, co robią inne zespoły. No i w taki oto sposób próbowaliśmy alkoholi, narkotyków i panienek. Całkiem przyjemnie tak było dopóty, dopóki nie straciliśmy rachuby w naszym postępowaniu. Ojciec nie chciał ze mną rozmawiać, gdy dowiedział się, że trafiłem na odwyk, a siostra patrzyła jak na kogoś obcego. Zapuściłem się sam w sobie i nie mogłem odnaleźć drogi powrotnej.
Po dwóch latach brania i picia spróbowałem się opamiętać. Chłopacy postawili się szybciej do pionu, więc pomogli wyjść z tego bagna i mi. Zaprowadziłem jednak barłóg w swoim dotąd poukładanym życiu. Teraz już wiecie, czemu nazywam się Terry, a mówiono na mnie "Król barłogu". Przestaliśmy koncertować na czas mojego leczenia. Po roku wróciłem do składu, nauczyłem się nowych kawałków i znów ruszyliśmy w podróż. Ponadto pracuję w przychodni specjalistycznej dla osób uzależnionych i staram się pomóc im wyjść z nałogu.
Morał z tej opowieści taki, żebyś nie łapał bracie za dragi. Alkohol w niewielkich ilościach to całkiem fajna sprawa, jednak narkotyki zaprowadzą Cię na dno. Przypomnijcie sobie moje słowa, gdy będzie z wami naprawdę źle.
Żegnam,
Terry.

środa, 8 grudnia 2010

Król barłogu II

Nadszedł dzień 22 września. Niestety nie kojarzy mi się on zbyt dobrze. To właśnie wtedy zmarła moja mama. Pamiętam każdy detal tego nieszczęsnego dnia, jakby to było wczoraj. Jak co rano poszedłem do szkoły, przesiedziałem tam sześć godzin, po czym wróciłem do domu. Nic się jeszcze nie działo. Wyszedłem z domu o godzinie 15:00 i wiem, że nie wybaczę sobie tego do końca mojego życia.
Każdego popołudnia wybierałem się do chłopaków na niezbyt dobrą dzielnicę mojego miasta. Niby nic takiego, ale w podwórzu przy kamienicy, w której zawsze odbywały się nasze meetingi była raptem jedna ławka i trzepak. Życie tam polegało na przesiadywaniu przez kilka godzin na wyżej wymienionej ławce tudzież ziemi. Mówi się, nic specjalnego. Jednak tego dnia było inaczej. W wieku 10 lat nie myślało się o żadnych używkach mimo tego, iż widzieliśmy jak starsi chłopacy wstrzykują sobie heroinę prosto do żył. Mój świat to była istna sielanka. Ciepły dom, dobre oceny w szkole i wspaniali znajomi. Nie przyjaźnili się ze mną tylko dlatego, że miałem pieniądze. Robili to ze względu na mój charakter. Wspominałem już prędzej, że nie jestem zbyt otwartą osobą. Jednak zmiany te nastąpiły we mnie dopiero po śmierci mamy. Chciałbym, aby czasy sprzed 8 lat wróciły. Ha, kto by nie chciał? Niczym się zupełnie nie przejmowałem tego dnia. Śmiałem się, żartowałem i grałem w piłkę z przyjaciółmi. Zenek nie raz mówił, abym nie wychodził zbyt późno od nich, bo może mi się przytrafić coś złego. Teraz wiem, że moim błędem było opuszczenie Mordlag District dopiero o 20:00. Zaniepokojona mama wyszła mnie szukać, co spowodowało, że kiedy tylko mnie odnalazła przytuliła mnie i chciała zaprowadzić do domu. Spodziewałem się niezłej burdy, jednak obyło się bez kłótni. Niestety za kilka minut świat miał spaść mi na głowę i zmiażdżyć doszczętnie moje serce. Kiedy byliśmy dwie przecznice od mojego domu, jakiś pijany kierowca potrącił moją mamę po czym uciekł z miejsca zdarzenia. Nie wiedziałem co robić, więc pobiegłem po tatę. Nigdy nie zapomnę widoku jego twarzy, gdy ujrzał zakrwawione usta mamy i wciąż cieknącą krew z jej gardła. Nigdy nie zapomnę jej zmasakrowanego ciała, które ledwo co oddychając wykrztusiło z siebie ostatnie "kocham Cię" w momencie, gdy z oczy znikał blask. Nigdy. Nie potrafię sobie wybaczyć, że to przeze mnie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego akurat moja mama. Nie potrafię nic.

piątek, 3 grudnia 2010

Król barłogu.

-Wiesz, co chcesz robić w życiu?
- Tak.. tak sądzę.
- A masz jakiś plan, jak do tego dążyć?
- Myślę, że wiem w jaki sposób to zrobić.

Słowa mojego ojca po dziś dzień drylują mój zdegenerowany umysł. Niby nic szczególnego, ale wtedy wiedziałem, że chcę być dobrym człowiekiem.
Wszystko zaczęło się, gdy kupiliśmy nowy dom. Znajdował się on nieopodal klifu, w całkiem malowniczej okolicy. Z wielkomiejskiego syfu przenieśliśmy się z rodziną do wioski położonej niedaleko morza. Nie był to mój, ani mojej siostry wybór, ale tyko i wyłącznie mojego ojca. Straciłem mamę, gdy miałem 10 lat i do tej pory w zakamarkach mojej podświadomości kryję żal do Boga, że odebrał mi moją ostoję w świecie pełnym kurestwa. Z miasta wyjechaliśmy dlatego, że zbyt wiele kojarzyło nam się z mamą. Strata tej wspaniałej kobiety bardzo mocno dotknęła moją rodzinę. Młodsza siostra, Tania, nie znała jej zbyt dobrze, gdyż miała zaledwie 4 lata, jak mama opuściła ten świat.
Wioska, do której się wprowadziliśmy, wyglądała na malowniczo położoną osadę ubogich rolników. Nasz dom? Czysta sielanka. Mała parterówka z poddaszem, kupiona po jakiejś rodzinie, która wyniosła się stąd, kiedy ich córeczka spadła z klifu. Przez kilka dni nasłuchałem się opowieści jak to straszy okropnie w tym należącym już do nas budynku, ale jakoś tego nie zauważyłem.
Do Mervbridge zjechałem z tatą kilka dni prędzej, a siostra w tym czasie została u babci. Oprzątnęliśmy naszą "rezydencję" i naprawiliśmy kilka niedziałających rur oraz kontaktów. Swój malutki pokój na poddaszu obkleiłem wytłaczanki oraz różnego rodzaju plakatami. Przytłaczało mnie tylko to, że jest nas troje, a dom ma sześć pokoi.
W dniu, w którym na dobre się wprowadziliśmy do Mervbridge ojciec wziął mnie na rozmowę.
- Terry, wiesz jak bardzo zależy mi na normalnym życiu, prawda synku? Proszę Cię zatem nie rozstrząsaj ciągle sprawy utraty mamy, tylko pomóż mi w wychowaniu twojej młodszej siostry.
-Dobrze tato, postaram się. - odpowiedziałem lakonicznie, po czym odszedłem do swojego gniazdka. Był to 22 lipca 1986 roku i właśnie tego dnia moje życie miało się na zawsze odmienić.
Wstałem jak zawsze o 6:30 rano. Z dołu ulatniał się zapach jajecznicy z bekonem, zatem wiedziałem, że tata nie spal dobrze i chciał nas jak najlepiej przywitać. Zszedłem na dół, porozmawiałem z nim o przyziemnych sprawach i wybrałem się na plażę. Zabrałem ze sobą Tanię, co by samotna nie czuła się w pierwszym dniu, jaki miała spędzić w nowym miejscu. Tania to bardzo spokojna, 12 letnia dziewczynka z głową w chmurach. Ma cudowne blond loki, zielone oczy i jest kopią mamy. Widok uśmiechu na jej twarzy zawsze sprawia, że się raduję. To tak, jakbym widział roześmianą mamę, gdy łaskotałem ją lub opowiadałem dowcipy. Na co dzień jestem cichym i zamkniętym w sobie chłopakiem. Nie jestem zbytnio wysoki, mam tylko 176 cm wzrostu i 18 lat. Szybko musiałem dojrzeć, aby pomogać przy codziennych pracach domowych. Jednak nie wpłynęło to na moje nastoletnie życie. Nadal miałem marzenia i chciałem je realizować. Pierwsze spełniło się zaraz po powrocie z nadmorskiego wybrzeża do domu. Tata przywitał nas pysznym obiadem, po czym odezwał się.
-Taniu idź do siebie. Muszę porozmawiać na osobności z twoim bratem.
Niezwykle zdziwiły mnie te słowa, a nawet wystraszyły, albowiem nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Zaraz po wyjściu siostry ojeciec przytulił i zabrał do mojego pokoju.
-Terry, zakmnij oczy i wejdź za mną do swojego pomieszczenia.
Zrobiłem jak chciał, a gdy usłyszałem, że mogę je otworzyć i spojrzeć w ka pokoju, to serce me stanęło mi w gardle z podniecenia. Natychmiast podniosłem powieki, a w momencie, gdy ujrzałem nowe cacko w rogu skoczyłem z radości i zacząłem całować go po policzkach dziękując przy tym i dławiąc się łzami szczęścia. Otóż w kąciku, gdzie wisiały plakaty stała wielka kolumna z głową gitarową, a tuż obok na statywie nowiutki model basu wyprodukowany przez firmę Fender. Nie wiem czy wspominałem, ale fascynują mnie innowacje muzyczne. Od tamtej pory siedziałem nad moją nową gitarą, którą z czasem zacząłem nazywać żoną, całe dnie. Wakacji miałem coraz mniej i myśl rozstania się z "radością samotnych chwil" dręczyła mnie. Szkoła to obowiązki i mimo, że nie należę do najgłupszych wiedziałem, iż nie mogę zawalić klasy maturalnej. Dni coraz szybciej się kończyły a wrzesień nadszedł tak niespodziewanie. Chciałem, aby życie polegało tylko na weekendach, gdzie mogłem siedzieć z bassem sam na sam...

Modlitwy.

Kiedyś przeczytałem w pewnej książce cudowną dedykację:
"...Daj Jej siłę, aby mogła się pogodzić z tym czego zmienić nie może;
Dodaj odwagi, aby mogła walczyć z tym, co zmienić może.
I udziel Jej mądrości, aby odróżniła jedno od drugiego..."

Ale czy aby na pewno jest trafna?

"Modlitwa III"
Pozwól mi spróbować jeszcze raz. 
Niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi.
Za pychę i kłamstwa, za me nałogi,
Za wszystko co związane z tym.
Te świństwa duże i małe,
Za mą niewiarę,
Rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie!


Dwa wykluczające się cytaty. Szukam prawdy i powiązania z życiem codziennym w obydwu. Pierwszy przecież mówi o tym, że Bóg może JEJ coś przekazać. Siła, odwaga, mądrość.. Czyż te cnoty nie są najbardziej pożądane? Bynajmniej. W drugim zauważam prośbę, która kierowana jest do Boga przez człowieka przegranego. I to nie takiego, który jest na pozycji spadkowej, ale już całkowicie poza rankingiem. Czy uzyska pomoc? Wątpię. Zatem dlaczego każdy z nas inaczej Go postrzega? Dla jednych jest to zbawca, coś wyższego, stojącego w hierarchii ponad wszystkim żywym. Dla innych, zwykły gość, który coś stworzył i nas opuścił. Jeszcze następni sądzą, że nie ma takiej istoty. Czy to właściwe podejście? O tym za chwilę.

Moje szkolne życie nie różniło się zapewne niczym od waszego. Każdego dnia wstawałem rano, jadłem albo i nie śniadanie, a następnie wychodziłem do przysłowiowej "budy". Ciekawiły mnie w szczególności nauki humanistyczne: złożone rządki liter, interpunkcja, gramatyka. Pisanie to także świetna sprawa. Ale najbardziej lubiłem polemizowanie na religii. Katecheta zawsze namawiał nas do wiary, do tego, żeby powierzać Bogu swoje problemy, bo on nas wysłuchuje. Ale czy na pewno? Po zadanym pytaniu, czy jemu kiedykolwiek pomógł nie dostałem odpowiedzi. Co dzień zachodziłem z łopatą w swój umysł i zastanawiałem się nad tym. Nie doszedłem do satysfakcjonujących mnie wniosków, więc poszukiwałem Go w nauce archeologii. Też pustka. Zatem odszedłem od tego i wróciłem do standardowego środowiska życiowego. Nic ciekawego nie robiłem. Zbijałem bąki nad gitarą basową oraz układałem piosenki. Może przyjdzie On do mnie w muzyce? Po długiej przerwie stwierdzam, że nie. Napisałem nawet modlitwę. Jednak nie została ona wysłuchana. Co wieczór przez 10 lat prosiłem Boga o zdrowie dla dziadka i babci. Czemu więc mi ich zabrał? Przecież w niebie jest zimno.

Poznałem dziewczynę. Piękna była. Czy w niej był Bóg? Nie sądzę. Podobno Bóg nie rozdawał swego ciała dla człowieka, oprócz tej jednej śmierci krzyżowej. Ona była inną. Od poranka do nocy mogłem korzystać z jej usług. Nazwać ją dziwką? To chyba przesada. Po prostu lubiła seks. A czy Bóg go lubi? Przecież nakazano księżom żyć w celibacie. A tak się mieliśmy rozmnażać. 

Cytaty. Dwa dogłębne teksty. Dwa dogłębne teksty. Dwa dogłębne teksty... Czy są one pewnego rodzaju słowami kierowanymi do Boga? A może to po prostu nic nie warte zwroty? Może.. A jednak powodują mocniejsze drgania w moim sercu. Zatem szukam Boga w piśmie, które sam tworzę. Szukam Ciebie w moich literach. Szukam też zmarłych, z którymi chciałbym jeszcze nie raz usiąść w trakcie zimy przy herbacie i porozmawiać o przyziemnych sprawach. Chciałbym... Ale przecież za me grzechy i pychę nie osiągnę nic takiego. Nie pójdę do "zimnej płaszczyzny boskiej". Nie wiem czemu to Wam piszę i tym samym zmuszam Was do czytania tych nic nie znaczących wypocin, jednak mam taką potrzebę. Zastanawiam się.. Pomoże mi ktoś rozwikłać ten od dawna męczący mnie dylemat? Jest Bóg czy też Go nie ma? 

Proszę Cię bardzo pojaw się i daj mi znak, że mogę jeszcze w coś wierzyć!

piątek, 19 listopada 2010

Czy możesz krwawić dla mnie?

Moje łóżko, noc 19 listopad 2010 r

Drogi Bracie.
Na samym początku pragnę Cię przeprosić, jak to w standardowej formie listu bywa, za to, że tak długo nie pisałem. Pewnie masz do mnie o to żal, jednak wiedz, że cały czas o Tobie pamiętałem. Muszę Ci wiele opowiedzieć, ale pozwól, iż zacznę od początku.
Dobrze pamiętasz, jak kilka lat rozmawialiśmy o naszych rozwijających się karierach. Ty byłeś muzykiem idealnym, perfekcyjnie tworzącym swój własny, indywidualny styl. Moja osoba zaś pałała się dziennikarstwem i siedzeniem przy mikrofonie w radio. Pamiętasz te dobre czasy. Pierwsza praca a już sukces, pierwsza piosenka/audycja i tysiące słuchaczy. Aż chciało się żyć, co nie? Poznałem wtedy dziewczynę. Piękna była to kobieta o wyrazistych kształtach i jeszcze piękniejszym wnętrzu. Nie pociągały mnie jej loki, nic nadzwyczajnego nie było w jej urodzie a jednak nazywałem ją najpiękniejszą. To wszystko sprawiły jej oczy, w których ujrzałem pierwiastek swojej duszy. Zamęczałem się nocami przez lat kilka jak do niej podejść.. W końcu odnalazłem sposób i odważyłem się zrobić pierwszy krok. Nie bałem się w sumie aż tak bardzo jej odpowiedzi, bo wiem, że do najatrakcyjniejszych nie należę, a chciałbym cholera. Najbardziej w Jej osobie pociągał mnie charakter. Po kilku spotkaniach byliśmy ze sobą naprawdę blisko. Szybkie spojrzenia rzucane sobie z iskrą nadziei w źrenicach, delikatne, "przypadkowe" dotknięcia rąk. Dobrze wiesz, jaką to ma magię. Czasami zdarzało mi się musnąć nawet Jej usta. Nie chodziło mi jednak o fizyczność, choć chemia niewątpliwie między nami tworzyła nowe reakcje. Wyjechałem na wieś. Tam chciałem stworzyć swoje ognisko domowe, w którym będzie Nam jak w niebie. Starałem się i orałem jak wół. Zarobione pieniądze ledwo mi wystarczały na wszystko. Po roku skończyłem budowę małej parterówki z wielkim poddaszem, na którym chciałem mieć swoje studio. Jednak coś odebrało mi iskrę rozpędzającą mój silnik w piersiach. Właśnie w roku 2007 moje serce zaczęło krwawić dla Niej. Nie było to nic szczególnego, bo jak się kocha to oddaje się wszystko. 
Minął rok naszego związku i mieszkania w moim, a wtedy naszym domku. Życie było jak sielanka. Śniadania, obiady i kolacje razem. Upojne noce we dwoje. Czego chcieć więcej? Dogadywaliśmy się świetnie. Jednak po roku coś zgasło. Nie była dla mnie już tak otwarta jak w pewne wakacje. Nie chciała mówić mi wszystkiego i ukrywała przede mną prawdę. Wytłumaczysz mi to? Wiem, że teraz zapewne jesteś w trasie koncertowej, ale potrzebuję wsparcia, gdyż straciłem prawie wszystkie krople krwi w moim organizmie. Najbardziej boli mnie to, że zapewniała, że Jej serce także krwawi dla mnie. Dasz wiarę lub nie, zostawiła mnie dla innego. Powód? Musiałem wyjechać na 10 miesięcy w sprawie służbowej. No tak, za długo mnie nie było? Ciekawe co by powiedziała, gdyby to było 5 lat.. Nie wiem, jak spojrzeć w przeszłość, aby nie rozdrapać strupów, które wciąż nie zeszły z ran mojego serca. 
Niestety jest jeszcze coś o czym musisz wiedzieć. Jak tylko będziesz mógł to odwiedź mnie. Jestem dla Ciebie otwarty 24 godziny na dobę. Nigdy nie wiesz kiedy mnie z tego świata zabiorą.
Napisz mi, co u Ciebie Najdroższy Bracie. Ale proszę o jedno... Zrób to szczegółowo, abym był pewny, że u Ciebie wszystko dobrze. Czekam na odpowiedź oraz to, że mnie odwiedzisz.

Twój brat,
Art.

czwartek, 4 listopada 2010

.

- Mam na imię Soth i jestem 16 latkiem. Najbardziej w życiu wzrusza mnie.. w sumie nic mnie nie porusza. Czuję się oziębłym realistą, który nie potrafi odnaleźć nadziei dla tego świata. Co wieczór klękam i udaję, że się modlę, że szukam boga. Ale czy kiedykolwiek odezwał się do mnie? Nie. Najsmutniejsze dla mnie jest to, iż nie wiem jak żyć. Codziennie chodzę tymi samymi drogami, codziennie myślę o tym samym. Doskonale wiem, że błądzenie w labiryncie swoich szarych komórek jest bezsensowne. Jednak mam nadzieję, taką głęboką, że już niedługo odnajdę koniec swojej drogi. Niesamowitym byłoby odkryć pozostałem 90% możliwości swojego umysłu. Rzekomo jest bóg, ale wszystko zawdzięczamy przecież naszej wiedzy. Wyjaśni mi to ktoś!? Wiem, że bluźnię i nie będę zdziwiony, jeśli zostanę przeklętym wśród świętych tego świata. I co mi z tego? Nic. Chciałbym zwalić winę na kogoś za niepowodzenia ludzkości i umartwianie się tego świata, ale nie mam na kogo. Jeżeli królestwo tego jedynego, o którym tak pięknie prawi kler, jest tak idealne, to czemu nie mieszkamy tam wszyscy? Zostawiam was z tymi słowami, przemyślcie to. Jak już mówiłem mam na imię Soth, lat 16 i jestem realistą.
- Moje imię to Laura. Jestem w klasie maturalnej. Wierzę w Jednego Boga i jestem marzycielką. Nie mogę się zgodzić z poglądami mojego przedmówcy. Przecież wszystko , co mamy zawdzięczamy Panu. To On nas stworzył i dał rozum. Jak kolega może tak szydzić i bluźnić? Pokazałabym tu poglądy liberalne, jednak brak mi słów na taką postawę.
    Wszystko kończy się na ponownym wystąpieniu Sotha i opuszczeniu sali przez Laurę. Morał? Realizm... i tak dalej.



przepraszam za słaby styl, jednak moja choroba rzuca się także na moje myślenie.

środa, 20 października 2010

Odejdę

New York, dn. 20.10.2010 roku

Moja Droga,
    miło znów móc złapać za pióro i kawałek pergaminu tylko po to, aby do Ciebie napisać. Po latach przebywania w pokoju bez klamek uspokoiłem swój temperament.
    Muszę Ci przekazać kilka informacji, o których nie wiesz nic ze względu na moją nieobecność. Wydarzyło się wiele w tym krótkim okresie 3 lat. Przeszedłem stany załamania nerwowego oraz chwile radości i ekstazy. Najbardziej zaś brak było mi Ciebie. Często miałem ochotę zerwać jakoś kajdany w postaci kaftana i iść do Ciebie. Nie raz pragnąłem rozbiec się i podobnie do Kuby rozbić głowę o grzejnik na korytarzu. Niestety nie było to możliwe.
    Za swój największy w życiu błąd uważam wstąpienie do armii i walkę na froncie. Wydarzenia z Iraku rozstroiły strasznie moje styki mózgowe. Co noc robiłem pod siebie, gdy obóz nasz był moździerzowany.  Wiem doskonale, że raniłem Twe serce tysiącami noży na sekundę. Nie byłem, nie jestem i nie będę dobrym człowiekiem.
    Chciałbym Ci powiedzieć jeszcze tylko, że dokładnie dzisiaj o godzinie 22:30 na Twoje konto wpłynie pewna suma pieniężna. Zatem żegnaj....
Art

P.S Mamo nie szukaj mnie... Raczej nigdy już się nie spotkamy. Zawsze byłaś jedyną kobietą w moim sercu. Park to takie piękne i przyjazne miejsce, tyle tam mocnych gałęzi... Żegnaj...

sobota, 16 października 2010

List.

Olsztyn, dnia 16.10.2010 r 

    Całkiem niedawno tak... całkiem niedawno tak pisałem do ciebie list. Nie wiem czy go otrzymałeś. W sumie to nawet chciałbym abyś mi odpisał. Przecież to nie pierwszy list, który do ciebie wysyłam. Może więc zacznę jeszcze raz.
    Zatem mam na imię Artur, lat... to przecież nie jest istotne. Brałem dragi, piję i palę nadal. Wiem, że mało cię obchodzi to, co piszę, ale mógłbyś zareagować na moje wezwanie. Idiotyczny to początek, dobrze o tym wiem, ale wszystkie listy takie są. Równie dobrze mógłbym napisać "Cześć jestem Art, gram na basie i nie jestem dobrym człowiekiem". Ale po co to, skoro wszystko wiesz? Przejdę zatem do meritum. 
    Piszę do ciebie, abyś dodał mi odrobinę mocniejszej woli, siły aby to wszystko rzucić. Powiesz mi, że wszystko zależy od człowieka? A może też czasami powinieneś zaingerować w moje życie? Nie obwiniam cię za moje nałogi, gdyż sam sobie jestem winny. Kolejny raz staram się zostawić wszystko za sobą, ale dręczą mnie wspomnienia z 24 grudnia 2004 roku. I gdzież tu, do kurwy nędzy, jest sprawiedliwość!? Zabrałeś mi dziadka, dwa lata przed nim przyjaciela. Nadal mam cię za to wielbić!? A może po prostu spieprzyłeś sprawę? Stworzyłeś wszystko i zostawiłeś nas na pastwę sobie samym. Coraz częściej odnoszę takie wrażenie. A może teraz bluźnię? To powiedz mi gdzie jest ten wielki pan, pełen mocy i chwały? Mam cię kompletnie dość...
    Równie dobrze mógłbyś się ukazać i udowodnić tym samym swoje istnienie. Ale zapewne nie chce ci się. Leniwy się zrobiłeś strasznie. Dochodzę do wniosku, że masz nas (ludzi stworzonych na swój obraz) po prostu gdzieś głęboko w rzyci. Jestem ordynarny? Spójrz na siebie.

Art..

P.S Ten list i tak zapewne wyląduje w szufladzie, gdyż wiem, że ciebie już nie ma. Bez boga nie ma szatana? Myślę, że jest, bo ostatnio same złe rzeczy się dzieją. Bujam z chłopakami na dwór.. Kiedyś może coś jeszcze dostaniesz.

niedziela, 10 października 2010

Wszystko układało mu się całkowicie po jego myśli. Chciał to, co mógł i zawsze zdobywał. Najpierw lądy, wyżyny i góry oraz morza. Później zapragnął jej. Całe życie szukał tak idealnej kandydatki na swoją partnerkę aż znalazł. Na imię miała... A czy to ważne? Ważne, że była. Każda sekunda jego jak dotąd marnego życia, przy niej wydawała się godziną. Każdy pocałunek był jak wieczność, a moment, w którym się przytulała chwilą bezkresnego szczęścia. Ono istnieje tylko wtedy, gdy Ty je odwzajemniasz. Dla Ciebie i dla mnie to jedno, więc bądź!

poniedziałek, 4 października 2010

muzyka.

Garaż. Tak chyba od niego się zaczęło. Przesiadywanie, alkohol i dragi. Wiadomo, lata 60' XX wieku. Nadszedł pewien moment, gdy nasze przeżarte do najgłębszych zakamarków umysły doszły do wniosku, że trzeba coś zrobić ze swoim marnym życiem. W sumie to nawet nie było wiadomo co, ale któryś z nas wpadł na pomysł, aby zacząć grać rock 'n' rolla. Ciekawie się zapowiadało, gdy zakupiliśmy pierwszy sprzęt. Ogólnie rzecz biorąc byliśmy dzieciakami z bogatych rodzin, więc zdobywanie sprzętu nie trwało długo. Pamiętam, że był to dzień 25 grudnia, gdy po pewnej przerwie spotkaliśmy się w garażu po raz wtóry, aby pokazać sobie, co dał nam rok nauki w zakresie muzycznym. Wszystko szło niesamowicie, jednak to było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zaczęliśmy od prostego punka: cztery akordy, perkusja grana na 4 i świszczący wokal. Z czasem staraliśmy się stworzyć coś ambitniejszego. Tak w naszych głowach zrodził się heavy metal. Doszło do koncertów, groupies w szatniach i po raz kolejny do zażywania narkotyków. Nasz wokalista, genialny człowiek, niszczył swój organizm przez 5 lat. Dziś.. Dziś pożegnaliśmy go. Po raz ostatni. Zatem ten tekst powinien leżeć przy nim, ale nie może....

Żegnaj, Jeremy.

niedziela, 3 października 2010

.

Patrzyłem na świat za szybą. Wydawał się taki spokojny, całkiem jak ze snu. Nie myślałem o całym chłamie, którego jest aż za dużo. Spojrzysz na mnie kiedy wrócę? Może uda mi się przebić przez te okno, którego tak na prawdę sam nie dostrzegam. Robię Ci mętlik w głowie? Proszę, nie żartuj sobie.Nie lubię kłamstw. Jeśli dopuszczasz się takowych czynów to proszę Cię, skończ. Nie będę kolokwialny, choć chciałbym. Przypisać Ci może didaskalia, abyś lepiej zrozumiała? Przepraszam, nie potrafię dłużej. Pisałem Ci przecież listy, mówiłem Ci wierszem, a Ty nadal nie pojmujesz. Jeśli mój język nieodpowiednim jest dla Ciebie, proszę skończ. Wypominasz mi ciągle, że jestem nieuczesany umysłowo. Czy to takie ważne? Moje rozdwojenie jaźni doprowadza mnie do wyższych stanów umysłu, którego potęgują się w myśli, a następnie przelewam je w zagmatwane teksty. Nie podoba Ci się? Nie patrz proszę zatem, abyś tylko nie narzekała. Najchętniej bym Cię teraz zmiażdżył, następnie zmiętolił w ustach i wypluł prosto w piach. Besztam Cię? Chyba sobie żartujesz.Myślenie o Tobie odbiera mi słowa, zabiera mi język i kastruje serce. Nie patrz na mnie, niszczysz mnie.

wtorek, 28 września 2010

Nie kochaj mnie.

Nie kochaj mnie we wrześniu. To niczemu dobremu nie służy. Dobrze wiesz o chandrze jesiennej, która mnie wtedy nachodzi. Nie kochaj mnie w grudniu. Do twej wiadomości zostało dopuszczone, że wtedy popadam w depresję na 4 tygodnie. Nie kochaj mnie.. bo po co? Każdego dnia posiadamy inne nastroje. Każdego dnia robimy coś głupiego. Ręce są złe, bo przynoszą szczęście, ale zobacz ile bólu mogą zadać. Głowa jest zła, ponieważ myśli, ale spójrz jak często powstają w niej urojone pomysły. W końcu muszę powiedzieć ci, że usta też są złe. Całują, pieszczą, ale wypowiadają także zgryźliwe słowa. Chciałbym ujrzeć kiedyś św. Mikołaja. Może on dałby mi jako prezent radę na to, jak stać się dobrym człowiekiem? Powiedz mi, gdzie go znajdę? Laponia to bzdura i nie wmawiaj mi, że właśnie tam będzie on. Jeśli masz co do powiedzenia, zrób to teraz, zanim wyjadę. Wiadomym jest, że niestety będę znikał z Twojego życia na dłuższe okresy czasu przez najbliższe pięć lat. To będzie bardzo długie pięć lat. Zapamiętasz moje słowa? A może znów puścisz je mimo uszu i będziesz gadać od rzeczy? Nie kochaj mnie na wiosnę.. Wtedy robię się za bardzo kochliwy i szukam mocnych wrażeń. Lato? Lato to chyba jedyna pora roku kiedy możesz mnie kochać. Wtedy lubię po ciebie sięgnąć, wlać sobie twoją postać do ust i zamknąć na zawsze w żołądku. Ale czemu tam? A no właśnie temu, że wszyscy mówią, że przez żołądek do serca. Może wtedy już na zawsze tam zostaniesz? Ale proszę cię o jedno.. Nie kochaj mnie wcale, bo tylko się męczyć z tym będę, gdyż wiem, że ranię. Nie kochaj mnie, nie warto, jestem tylko zwykłym draniem. Modlę się do ciebie co noc i tak. Modlę się każdy haust tobą......


wina butelko moja.

poniedziałek, 27 września 2010

Poza kontrolą.

Szliśmy ulicami, wybijaliśmy bruk, łamaliśmy ławki. Większość z nas to analfabeci, a Ci co potrafią czytać, dukają. Zaczęło się przecież niewinnie. Posiedzenia w garażach, na boisku tudzież w kanciapie. Jedno piwko, czasami wino. Gitara, śpiew muzyka. Pamiętam jak nagrywaliśmy na kasety piosenki z radia bo na CD nie było nas stać. Nosiliśmy podarte jeansy i wyświechtane koszule. Zamiast porządnych butów mieliśmy na nogach stare, zniszczone trampki. Ale nas to nie obchodziło. Nazywano nas brudasami. Ale co komu do tego jak się nosimy? Nasze długie włosy, obdarte ubrania i nie zawsze najpiękniejszy zapach nie świadczył o naszej osobowości. Teraz niestety jest inaczej. Siedzimy często zaćpani, schowani w ciemnych zaułkach aby nie trafić na dołek. Siedzimy czasami pijani u mnie w domu i próbujemy stworzyć coś jak w latach naszej świetności. Szkoda tylko, że mózgi nasze są już tak zamroczone, iż nic nie wychodzi nam tak jakbyśmy chcieli. Palce nasze zesztywniały od zbyt dużych dawek używek. Mamy wypłowiałe umysły. Chcecie z nami przebywać? To jasne, że nie. Ale przecież takimi chcieliście nas widzieć. Takimi nas stworzyliście. Nie jesteśmy nikim szczególnym. Przecież nasze twarze są niewyraźne i to wcale nie jest wynikiem złego dawkowania Rutinoscorbinu. Nasz sylwetki są zaciemnione, jakbyśmy chodzili pod cenzurą, ale przecież jej już nie ma. Nic szczególnego, zwykłe mary nocne. A przecież kiedyś mówiło się: "Only sex, drugs and rock 'n' roll!". Chciałbym zmienić swoje życie. Wyrzucić z niego to wszystko, co przekreśliło mi szansę na bycie dobrze zarabiającym ojcem. Teraz moim mózgiem włada heroina, a sam nie potrafię już śpiewać. Pamiętam jak dzwoniłem do ojca podczas pierwszych stanów nieświadomości i jaki ból mu tym sprawiałem. Ale chciałem, chciałem żeby wiedział CO spłodził. Niestety zawiodłem wszystkich i siebie samego.

niedziela, 26 września 2010

Yesterday.

Dokładnie wczoraj, taak chyba się nie mylę, wczoraj właśnie wykupiłem sobie nowy abonament. Chciałbym, aby wspomnienia trzymały się mnie, w niektórych momentach mojego życia. Czy wspomnę Ciebie, gdy włożę kartę do czytnika zwanego ustami? Czy podniosę powieki, aby móc rozejrzeć się wkoło i Twą twarz widzieć? A może poczuję tylko Twój zapach? Jeśli w ogóle mi się to uda. Nie wiem czy abonament ten jest legalny i w jaki sposób danym będzie mi za niego płacić. Może sercem, łzami, duszą? Może słowem, literą albo pieniędzmi? Rozstraja mnie zastanawianie się nad tym. Pakt o przeszłości zawarłem chyba z samym diabłem, aczkolwiek nie wiem czy istnieje taki ktoś jak on. Wyobrażam go sobie jako człowieka, który prawą rękę zawsze ma w kieszeni, stoi w ciemności nie ukazując twarzy, choć dobrze kojarzę ją z ciemnych zaułków ulicznych. W lewej dłoni, dokładnie między palcem wskazującym a środkowym trzyma papierosa, którego żar odbija się w jego oczach. Jego twarz jest jak maska. Brak powiek, kawałek nosa i całkowicie spalone usta. Przeraża mnie czarny prochowiec, który zawsze narzucony ma na ramiona. Jeśli to on ma porwać mi słowa tylko za te kilka chwil wspomnień to przepraszam, ale chyba za nie podziękuję. Czy warto Ciebie wspominać tak w ogóle? Cóż dobrego uczyniłaś w moim jak dotąd krótkim życiu? Wczoraj było cudowne. Ranek, południe i cała reszta dnia z Tobą. Miła nawet byłaś. Czasami nienawidzę Cię jednak. Szczególnie wtedy, gdy wspominasz tylko o tych znajomych chłopaczkach, z którymi to musisz wyjść. Czasami kocham Cię, nawet wtedy gdy ranisz mnie słowami, ale wiem, że robisz to, abym mógł stać się lepszy. Czasami nie widzę wczoraj. Bo wczoraj nic nie było. Zatem odejdź jeśli musisz. Lepiej teraz niż za czas jakiś. Abyś tylko nie żałowała. Przestanę płacić krwią moją za abonament. Przestanę.. Kiedyś na pewno.

czwartek, 23 września 2010

.

- Chciałbym zobaczyć, co kryje w sobie niebo. - powiedział Thomas.
- W sumie to nic specjalnego.. - rzekłem sam.
Tylko czy na pewno tak myślałem? Moje wyobrażenie na temat nieboskłony jest nikłe. Szczerze to nawet nie wiem czy cokolwiek mogę o nim powiedzieć. Jest to dla mnie niebieska, czasami szara, a nocą czarna część atmosfery. Nic więcej. Ale czy na pewno? Nie potrafię odgadnąć swoich myśli. Potrzebuję czasu. Czas.. Czas jest dla mnie czymś niepojętym. Tak jak niebo. A może to jedno i to samo. Piekło pewnie też, o ile w ogóle istnieje. Przecież w niebie według wiary znajduje się nasza dusza.. Jednak co można robić całą wieczność? Usychać, nudzić się, zdychać. Czas powoduje to samo. Poprzez niego się starzejemy, gdy wolniej nam płynie to narzekamy, że nie ma co robić. Piekło.. Piekło podobno to stan, w którym człowiek się męczy, ale też robi to całą wieczność. Tam chociaż, według podań Biblii, zaganiani jesteśmy do pracy. Czyli wychodzi na jedno. Wszystko się uzupełnia. Powie mi ktoś tak dokładnie czymże to wszystko jest? W barach też leci szybko czas, też usychamy a także zdychamy, ale z przepicia. Więc bary także są niebem, piekłem i czasem ( taka kombinacja przestrzenna). Nie umiem tylko zrozumieć, czemu ludzie tak często się o to niebo modlą. Doprowadza mnie do szału takie wierzenie klechom w byle gówno, które powiedzą. "Bóg jest dobry" i cały kościół klaszcze uszami i przytakuje. "Bóg daje nadzieję" i znów to samo. Rozmyślam często nad sensem bycia, pewno zbyt często. Rozłażę się przy tym jak ciepła klucha, ale nie przeszkadza mi to. Łzy też mi nie przeszkadzają. To, że sobie spływają nie daje mi satysfakcji ani nie przynosi wstydu. Powiedz mi, czy Ty jeszcze mnie widzisz? Czy gdzieś tam w oddali świeci dla Ciebie moja twarz? Mam wrażenie, że nie. Jeśli w niebie, o które pyta mnie Thomas ma być tak samo, to jest gówno warte i do niego nie idę! Możecie mnie tam wciskać drzwiami, oknami i kominem, ale nie wejdę! Nie chcę znów uciekać wzrokiem przed Twoim litościwym spojrzeniem. Nauczcie mnie cholera bazgrać po kartce, bo słowa leją się ze mnie jak rzeka, a nie potrafię nic w sensowne zdania ująć. Przepraszam za rozgardiasz jaki zrobiłem w waszych nędznych, robaczywych żywotach, ale takim mnie stworzono. Myśli moje, żegnajcie.

piątek, 10 września 2010

Bolisz mnie cholernie. Co dzień patrzysz i mówisz mi, jaki to zły jestem. Co dzień patrzysz i narzekasz na moje nałogi. Co dzień.. Męczy mnie szukanie, wiesz? Szukam i Ciebie i Jego, i Ciebie i Jego. Kurwa znaleźć nie mogę! Dołączam, ale zaraz odchodzę. Przychodzę, ale mnie przecież nie ma! Chcę ale nie mogę. Patrzę i nie widzę, to też boli. Najpiękniejsze jednak w tym jest to, że w końcu nie jestem w centrum. W końcu mogę sobie usiąść pod ścianą i pomyśleć. Tak, mózg mój jeszcze pracuje. Dziwne? Tak wiem, że nie jestem poważnym chłopakiem. Proszę Cię jednak, abyś mnie przygarnęła, jak to robisz zawsze kiedy tego potrzebuję. Teraz właśnie, właśnie w tym momencie brakuje mi Twojej bliskości, Twego ramienia, na którym wspieram głowę, aby zapomnieć o bólu. Bądź..

środa, 1 września 2010

Inhale.

ten świat nas pożera i nic nie zostawia
coraz bardziej sam w sobie się odnawiam
otaczają mnie mury i czuję się jak w getcie
proszę me płuca "złapcie powietrze"
krzyki me wznoszę i czuję ich falę
jak o atmosferę się rozbijają.

wciągnąć to zło i całe kurestwo
oby cały ten szlam odszedl gdzies w ciemność
wciągnąć to zło i pozostać czystym
oto mój cel, walczmy z tym wszyscy

widzę jak świat sam się zapada
widzę jak wszystko go powoli osłabia
niedługo pierdolnie nasza wieża Babel
niedługo się skończy snucie pięknych marzeń
wyjdę z domu i krzyknę w powietrze
"zabierz mnie proszę, nie wiem gdzie jestem"

piątek, 13 sierpnia 2010

..

Nie chciałem niczego więcej, jedynie odrobiny miłości. Palę papierosa i zastanawiam się nad ulotnością danej chwili. Czy w moim umyśle kryje się jakiś morderca uczuć? Dlaczego nie potrafię do cholery kochać? Przepraszam Cię najmocniej, że uczuć nie okazuję.. Jednak życie nauczyło mnie czegoś więcej. Sądzę, że uczucia czynią mnie słabszym. O dziwo nie potrafię patrzeć jak chcesz coś powiedzieć związanego z tym tematem. Głupio mi cholernie, że kiedyś zatraciłem siebie i nie potrafię z tego wyjść. Głupio mi, że kurwa nie potrafię.. Najgorsze w całym moim żywocie jest to, że moja praca nad samym sobą jest syzyfowa. Najpiękniejsze jest to, że spotkałem Ciebie. Najbardziej boli to, że chcę, a nie mogę.. I'm goin' back to start. Proszę pomóż mi, a poczuję się spełniony.

piątek, 25 czerwca 2010

egzystencjalny shit.

Od wczoraj zastanawiam się coraz poważniej jak mam żyć. Czy wszystko opiera się na badziewnej rekonstrukcji zdarzeń z przeszłości? A może to po prostu pisanie nowego rozdziału w księdze świata? Nie liczę na zrozumienie, ani jakieś rozczulanie się nad moim żałosnym stanem dnia dzisiejszego. Nie liczę nawet na wasze oczy zwrócone na te literki, który wypływają jak woda żłobiąca sobie koryto wśród skał. Nie liczę.. A może kurwa nie potrafię? Najgorsze dla mnie jest to, że dajesz mi tyle radości i szczęścia, a ja, zwykły skurwiel nie potrafię docenić czasami tego co mam. Nie potrafię ogarnąć w sobie mdłości, które wzbudza we mnie widok ojca albo matki, którzy po prostu chcą nade mną się wyżyć za to, że jestem po prostu. Chciałbym być ślepy. Tylko dlatego, abym nie widział okropieństw jakie człowiek może zgotować drugiemu. Są momenty, że pragnę nie słyszeć. Ale tylko po to, żeby znów do moich uszu nie dotarł głos ojca rozdzierający cudną ciszę, która jak ciepłe Twoje słowa leczy rany zadane mi przez hałas. Czasami.. Czy możesz mi zagwarantować, że uśmiech nie zejdzie z mojej twarzy? A może powiesz, że to nierealne? Ha. Śmieszą mnie takie sytuacje, gdy widzę ludzi obłudnie uśmiechniętych i udających, że są tacy szczęśliwi. Egzystencja sama w sobie jest piękna. Szkoda tylko, że sami zakłócamy jej urok. Proszę Cię, nie łżyj mi prosto w oczy, bo Twoje słowa wytrzeć mogę o swą rzyć, która i tak już jest umorusana do granic możliwości. Proszę Cię, nie łżyj mi prosto w ryj, bo splunę na Ciebie. Proszę Cię! Czy w końcu możesz dać mi spokój i całkowicie zniknąć z mojego życia? Czy możesz w końcu powiedzieć mi, jak to jest naprawdę z Twoimi uczuciami? Czy możesz w końcu powiedzieć mi, że masz na imię Śmierć? Cholera! Jak to pięknie jest być nieświadomym, jak to cudnie jest nie spostrzegać tego wszystkiego wkoło. Rozstrajam się, zechcesz mnie nastroić?

wtorek, 8 czerwca 2010

Bractwo.

 Śmierć. Bezkresny początek, czy może koniec końców? Czy możemy być pewni czego się spodziewać po zapadnięciu w "sen wieczny"? Widziałem wiele zgonów, tych mniej lub bardziej przyjemnych dla oka. Widziałem spazmatyczne miny ludzkie, a także spokojne, uśmiechnięte twarze. Każdą dobę od godziny 23:00 do 4-5:00 rano spędzałem włócząc się po brudnych, zakażonych rozpustą ulicach Londynu. Widok budynków wcale mnie nie przerażał, a wręcz przeciwnie. Przyciągał mnie do siebie ten mrok, ta atmosfera tajemnicy, którą kryła każda z ulic. Lubiłem chadzać w mroku i przypatrywać się pod osłoną nocy życiu miejskiemu. Każdy mógł sobie pomyśleć, że w zasadzie to nie jestem nawet normalny, no bo któż zamiast spać, spacerują nocą po mieście? Śmierć także spotykałem. Codziennie. Zawsze włócząc się po Parku św. Jakuba widziałem zmasakrowane ciało zgwałconej dziewczyny tudzież człowieka zarżniętego jak świnię przez miejskie gangi. Dziwne dla mnie było, że nie gorszył mnie ten widok, a przyciągał. Miałem wtedy osiem lat, a rzecz miała miejsce w 1452 roku.
Kiedy miałem 12 lat uciekłem z domu i wyruszyłem w daleką podróż. Zostawiłem tylko wiadomość na kawałku pergaminu na stole, w której informowałem mych poczciwych rodziców, iż wrócę niegdyś do Londynu w blasku chwały. Do portu położonego w Mesynie jechałem 2 lata i 30 dni. Największą przygodą dla mnie była kradzież konia, jak i płynięcie na gapę statkiem towarowym. Myślałem sobie, że miałem farta, jednak już po kilku wydarzeniach spostrzegłem, że moje palce są nadzwyczaj zwinne. Zacząłem więc "szkolić się" w kradzieży, aby równie dobrze móc się najeść u kresu mej podróży. Z portu w Mesynie udałem się do Medyny, a następnie do Jeruzalem, ostatecznego przystanku. Widok miasta mnie zachwycił, jednak wiedziałem, że przybyłem tu w innym celu niż zwiedzanie. Otóż, gdy byłem małym chłopcem, ojciec opowiadał mi o tajemniczym bractwie zabójców, którzy nie liczą się z niczyim zdaniem i chcą zaprowadzić własny porządek na świecie. Długo szukałem ich kryjówki, jednak to oni przyszli samemu po mnie. Zaciągnęli mnie między opustoszałe domy i związali oczy, po czym spuścili taki łomot, iż straciłem przytomność. Obudziłem się leżąc na twardej ziemi, a przede mną pobłyskiwała łysina jakiegoś starca. Jak później się okazało był to przeor bractwa.



cdn.

niedziela, 6 czerwca 2010

Nie wiem jak to się stało. Tandeta ogarnęła mój świat i sprawiła, że odechciewa mi się wszystkiego. Właśnie tak, wszystkiego. Mógłbym nawet rzec, a nawet powinienem, że Ciebie też mnie się oglądać nie chce. W niewytłumaczalny sposób Twoje mięso zbrzydło mi całkowicie. Jestem wulgarny powiadasz? Hmm no cóż.. Czasami każdy musi prawda? Nie to, żebym Cię już nie lubił. Całkiem miła z Ciebie osoba, ale sama wiesz, jak to jest. Różne charaktery, zainteresowania.. Nie! Wcale nie szukam wymówki. Chciałbym pewnie, żebyś przy mnie była, ale jeśli znamy się stosunkowo krótko.. No, bo co to są te 3 lata?.. a Ty mi już brzydniesz, to coś nie tak z tym jest. Wiesz.. problem chyba leży w mojej naturze. Sama spostrzegłaś, że jestem typem samotnika, który lubi sobie zmieniać miejsce, ale ludzi odrzuca. Nazwałbym siebie samego nawet pustelnikiem. Lubię posiedzieć sobie w polu i patrzeć przed siebie, nie widzieć niczego oprócz tej wszechobecnej przyrody i zachwycać się zapachem rosnącej trawy. Lubię czuć wiatr w swoich włosach i na twarzy, wierząc w to, że właśnie w taki sposób, właśnie tak delikatnie jak ten wietrzyk, Twoje ręce oplotłyby moją twarz! Jaka kurwa szkoda, że nie umiesz być tak czuła. Jaka to jest wielka szkoda, że każde Twoje spojrzenie ucieka od moich oczu i jest tak krótkie, że nawet nie wiem czy warto męczyć moje nerwy wzrokowe. Czasami to chciałbym zamknąć oczy i powiedzieć Ci takie magiczne słowo. Nie, to nie jest  żadne tak. Te słowo to najzwyklejsze w świecie "spierdalaj". Tak mi zawsze mama mówiła, bo wiesz, że z rodziny dobrej to nie jestem. Uciec mi się udało, ale czy to ma jakiś sens!? A tak w ogóle to co ma sens? Egzystowanie? Wzrastanie? Przecież codziennie robimy to samo. Wstajemy rano, myjemy się, ścielimy łóżka, jemy, wypróżniamy się, znów jemy, pijemy, oglądamy telewizję, myślimy, chodzimy spać itd. Nasze życie to jedna monotonia nie sądzisz? Przecież to nic specjalnego żyć. Każdy może żyć i każdemu te życie jest zabierane prędzej czy później. To w sumie nie robi różnicy, bo cóż tam przez te kilka lat wydarzyć się może? Zmarnujemy tylko trochę więcej wody, albo energii elektrycznej, a nasze żołądki pochłoną więcej jadła. Ostatnio się cały czas mylimy. Coś niby mamy, ale tak naprawdę bałbym się użyć stwierdzenia, że w ogóle coś posiadamy. Wszystko tylko przelatuje przez moje ręce i Twoje z resztą też. Nie wiem czemu mówię to akurat Tobie, ale taką miałem potrzebę.


wiem, że na publikację tego trochę za wcześnie, gdyż nie jest poukładane, ale jakoś musiałem.

wtorek, 1 czerwca 2010

Could You?

Może trochę rozterki w tym było. Wprawdzie pani Johnes przyszła do mnie i żaliła się, ale bardziej widziałem w jej oczach wściekłość i żal do jej męża, którego właśnie przyłapała na zdradzie. "Nic dziwnego, że się kobicina wku.. znaczy się denerwuje" pomyślałem sobie. "Jakby mnie tak kobieta w łóżku z innym w rogi robiła to chyba bym zabił" - powstała w głowie druga myśl. Ale Carla chciała czegoś więcej. Wiedziałem od dawna, że podobam się jej, ale nie aż w takim stopniu. Proponowała mi różne uciechy życiowej, ale takiej sugestii nie wysunęła jeszcze nigdy.
Mieszkam od niej tylko 2 przecznice, więc jak tylko trzasnęła drzwiami do domu po burzliwej wymianie zdań z Tomem to przybiegła do mnie. Wiadomym było, że wpuszczę ją, bo atrakcyjną dziewczyną jest. Gdy tylko otworzyłem drzwi rzuciła mi się z głośnym szlochem na szyję i zaczęła bić po ramionach wyzywając Toma. Wiedziałem, że wcale lepsza nie jest, bo lubiła od czasu do czasu skok w bok z innym facetem. Jak sama to określała: "podnieca mnie ta nutka adrenaliny w momencie gdy słyszę kroki koło bramy, w której się kochamy". Jednak to wyglądało całkiem poważniej. Poprosiłem, aby weszła do środka, bo nie chciałem aby sąsiedzi plotkowali o tym, że ściskam się z mężatką na progu mego domu. Posadziłem Carlę w salonie i poszedłem zrobić kawę. Woda w czajniku starała się zawrzeć, ale niestety chyba było jej za dużo. Spieszyłem się, więc odlałem jej część no i po chwili usłyszałem donośny gwizd. Kawę zalano i podano do stołu! Nic dziwnego by się nie działo, gdyby Carla nie przybliżała się ciągle do mnie i nie wpychała mi swych palców między uda. Po jakiejś godzinie stwierdziła, że musi już uciekać, że bardzo mi dziękuję i cmoknęła mnie w policzek. Zamknąłem drzwi, ale już po chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Zraniona mężatka wpadła mi w ramiona i powiedziała, że ma propozycję nie do odrzucenia. Odsunąłem ją od siebie, gdyż myślałem, że jest w jakimś amoku. Usiedliśmy znów na sofie i tym razem usłyszałem jedno pytanie, które zbiło mnie z tropu.. "James.. a nie chciałbyś może zostać kucharzem w restauracji, którą mam zamiar otworzyć!?"
Myślałem, że chciała mnie wykorzystać, nie wiem.. może jakiś spacer chociażby. I skąd w ogóle pomysł abym gotował!? Jedyne co potrafię od dzieciństwa sobie zrobić to hamburgery. Wiadomo, bułka, ser i kotlet ze sklepu. Scalić w jedno i jazda do mikrofali. Po dłuższej chwili zastanawiania się nad sensem tego pytania stwierdziłem, że nie warto czekać i wyrzuciłem ją za drzwi. Nachodziła mnie jeszcze kilka dni, ale.. jakaś dziwna była. Chyba dopadła ją choroba zwana depresją. A może zaczęła brać jakieś leki?

wtorek, 25 maja 2010

1.

Całe życie mówiono mi, że ludzie żyją jak misie panda. Wstają, jedzą, srają a później zasypiają. Tak więc nauczony przez starszawych mędrców podążałem za tą maksymą przez pół życia swego. Zgodnie z planem dnia pobudka była o 8:00. Wiadomo szedłem myć zęby to i twarz się ochlapało, a po imprezie trzeba było się wykąpać. Punktem następnym było śniadanie, które jadłem codziennie o 8:45 i ani minuty później czy wcześniej (źle się czułem, gdy choć kęs kanapki trafił do mego żołądka odrobinę wcześniej). Kolejno patrząc na plan ubierałem się do końca, ale zawsze wypadało mi z głowy, aby podążać za misiem. Tak więc szedłem na kibel. Rytuał smarowania go czekoladą jak zwykle przebiegał powoli, jednak później czułem się tak lekki jak po spowiedzi. Jednak po tych przyjemnościach czekała mnie prawdziwa męczarnia, a mianowicie wykład trwający dwie i pół godziny. Wtedy właśnie wypełniałem 4 punkt pandy - spałem. I tak całe 5 lat. No, ale czas beztroski się skończył i jakże wspaniałomyślne życie mogło iść w las, tak ja nie poszedłem. Poznałem kobietę.. Nie była może piękna, ale za to mądra i to mnie w niej przyciągało, choć widok fałd tłuszczu, które lały się jej nad biodrami oraz cellulitis na udach doprowadzał mnie do szału. I co z tego, że miała poukładane we łbie, jak nie było na co patrzeć? Tak więc zostawiłem ją, a nie mając pracy dalej się uczyłem i odnowiłem mój ramowy plan dnia: wstać, zjeść, wysrać i zasnąć. Jednak kierunek, który podjął troszkę mnie ożywił i ze spaniem na wykładach było ciężko. Zazwyczaj ciekawiły mnie procesy geologiczne zachodzące w litosferze tudzież pod płaszczem ziemskim. Ponadto grupa, z którą miałem zajęcia liczyła sobie 50 osób, przy czym 40 panien. Cóż to była za radocha siedzieć na samym końcu i patrzeć tylko jak się prężą poszukując partnera. A najważniejsze były imprezy, które doprowadziły do destrukcji mojego dotychczasowego, pięknego życia. Musiałem opracować nowy plan, który już całkiem niedługo wdrożyłem w życie. Jednak nie wiem, czy dobrze mi poszło...

niedziela, 23 maja 2010

None title.

Nie wiem czy było mi dane zobaczyć to, co ujrzałem. W pełni blasku słonecznego, to jest koło południa, widziałem jej nagie ciało pląsające wśród brylantów fontanny. Piękny to był widok i zaparł mi dech w piersiach, ale nie odważyłem się ani na chwilę podejść do niej, czy też spojrzeć śmielej. Rzecz ta niesłychana kilka lat temu miała miejsce i wiem, dobrze wiem, że też jej się podobałem. "Nic specjalnego" mówili mi znajomi, bo przecież mogła mieć każdego. W sumie to nawet miała. Akademicki pokój Anny był niebywale rozpustnym i niektórzy nazywali go "pokojem seksu". Sam miałem ochotę kiedyś iść, ale moja wstydliwa natura nie pozwalała mi na to. Zazwyczaj, gdy widziałem dziewczynę piękną, to me policzki stawały się czerwone, a owa kobieta zaczynała się ze mnie śmiać. Tak więc nie postradałem zmysłów na punkcie jakiejkolwiek. Do czasu. Są momenty w życiu każdego z nas, że widzimy kogoś i mówimy sobie "O! to właśnie odpowiednia osoba!". Taki moment nastał właśnie wtedy, przy fontannie. Nie zachwyciły mnie jej nagie piersi o idealnym, krągłym kształcie. Nie podniecił mnie nawet pieprzyk nad jej wzgórkiem łonowym, którym tak bardzo podniecali się wszyscy faceci mający bliższą styczność z Anią. Mnie zaczarował blask w jej oczach i uśmiech. Jednak nie miałem szans. Podchodziłem, rozmawiałem, ale ona cały czas wolała innych facetów.
Teraz, gdy stoję w tramwaju i patrzę przed siebie widzę kobietę tak bardzo do niej podobną, która przygląda mi się już dłuższy czas i sam nie wiem co myśleć mam. Ania, a może to tylko złudzenie wywołane tęsknotą za beztroskimi czasami? Przecież to było tak dawno temu. Ha, do tej pory jestem kawalerem i wątpię, aby kiedykolwiek ktoś wpadł mi w oko tak bardzo jak ta baba. Ale nie! To przecież nie może być sen, gdyż rusza do mnie przez wagon wiozący mnie na Dworzec Zachodni. Podchodzi bliżej, trzepocze rzęsami, uśmiecha się i.... wyciąga delikatnie rękę. Nie liczyłem na taki akt odwagi z mojej strony, ale i ja wyciągnąłem swoją żeby delikatnie ująć jej gładką dłoń. Niestety, w tym samym momencie, gdy odwzajemniałem uśmiech, beknąłem jak największy cham, a Anna uciekła z wagonu na przystanku najbliższym rzucając bluzgi na prawo i lewo. Mnie nie pozostało nic innego, jak wrócić do domu i żałować swojego niepohamowanego chamstwa! Ach, cóż to za piękny dzień mógłby być...

sobota, 22 maja 2010

Widzenie.

T - Ty
J - ja


J: Widzisz?
T: Nie, przecież tu jest całkiem ciemno.

J: Ziemia mieni się w ciemności tysiącem barw.
T: Chybaś oszalał.

J: Spójrz dokoła jaki żar!
T: Tyś chory jest, umysł, żeś postradał.

J: Nie wierzysz? Rozejrzyj się uważnie..
T: Tu nic nie ma, przestań błaźnie.

J: Nie obrażaj mnie, spójrz w głąb siebie i na ziemię naszą.
T: Nie patrzę, bo nie chcę, takie to ludzkie prawo.

J: Nie wiesz co tracisz, gdyż żar serca odrzucasz..
T: Żar serca.. A cóż to takiego?

J: To wtedy jest, gdy świat jest przyćmiony a Tyś wyostrzona..
T: Nie pleć bzdur, przecież to nie jest rzecz wyśniona!

J: Nie wierzysz w uczucia?
T: Nie.. ja wierzę w realizm, w życia sensualizm.

J: Tracisz wiele, gdyż nie znasz potęgi uczucia...

Tragedia się kończy na wyjściu J. poza obszar oświetlony. Odsuwa się, wchodzi cień i jest odrzucony. Zrozumiesz to wtedy, gdy poznasz świata kawał, gdzie nie jeden dał i nie jeden zabrał. Zrozumiesz to wtedy, gdy spojrzysz poza siebie i odnajdziesz gdzieś w sobie cząstkę mnie.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Fascynująca ulica.

W ten czas, gdy otwieram okno widzę ulicę, fascynuje mnie ona. Patrzę na nią i co dzień widuję tych samych przechodniów z zapałem podążających w dół drogi, którą sobie obrali, ludzi, którzy co dzień wykonują te same czynności i podążają tymi samymi szlakami. Nie patrzę na ich twarze, ale na ruchy ich stóp, które prowadzą się same. Idą do wyznaczonego im celu: sklepu, pracy tudzież gdzieś indziej co by płuca mogły zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuję także, że i ja muszę wyjść, podążyć swą ścieżką do kresu mego przeznaczenia. Pójść tam, gdzie osiągnę swój cel, gdzie zrozumiem po co żyć. Czy jednak ulica fascynacji mi to pokaże? Codziennie chodzę i szukam, lecz odnaleźć tego nie mogę. Mam Ciebie, Ciebie i Ciebie, ale nawet Ty nie umiesz mi tego wskazać. Mam mamę, tatę, siostrę i dom, ale nawet to nie daje mi spokoju. Czuję, że do czegoś więcej stworzono mnie niż do siedzenia nad książką i bawienia się w składanie liter, czuję, że muszę popatrzeć i w prawo i w lewo, aby spostrzec powagę sytuacji. Czuję.. czy to już nie jest wiele? Czuję.. czy to nie daje mi prawa do lepszego bytu? Czuję.. Ale to nic w porównaniu ze znieczulicą. Przecież gdyby tak nie czuć nic, gdyby tak być ponad wszystkimi, zgubnymi, ludzkimi uczuciami, to można by tak wiele zdziałać, można by świat zmienić, można by ulepszyć go. Grając Chłopca - Posłańca mógłbym pokazać światu jak wiele ludzkie uczucia psuć potrafią! Jak wiele innego bólu zadać. Co z tego, że kocham jak karany za to jestem? Co z tego, że pragnę, gdy mieć nie mogę? Ludzkie uczucia budzą te zwierzęce! To nie jest sprawiedliwe. Podążam dalej fascynującą ulicą by znaleźć siebie.

wtorek, 2 marca 2010

Widziałem.

"Chyba tak. Chyba na pewno tak." - odpowiedziała jak zwykle z resztą znudzonym głosem Maria. Nic specjalnego nie działo się tego wieczoru. Zabawa była przednia, siedzieliśmy bowiem na prywatce u mojego najlepszego kumpla Tadka. Niedawno oświadczył się swojej dziewczynie i z tej oto wspaniałej okazji urządził swoje przyjęcie. Stół zastawiony smakołykami, bimber (bo na wódkę stać nas nie było) oraz papierosy. Kto chciał rzecz jasna ten dostał "coś na ciepło", ale takich osób nie zauważyłem. Było chyba po 3, jak wyszliśmy, aby zawinąć się do domu. Droga jak zwykle łatwą nie była. Wszędzie węszli Ubecy, a w bramach stało po kilka zakapturzonych mord. Przedzieranie się przez tereny mokotowskie nie należy do moich ulubionych zadań. Następnego dnia rano, nie wiedząc jak udało dojść mi się do mieszkania, wstałem z moim kochanym przyjacielem - kacem. Suszyło mnie w ustach i paliło w gardle, a woda nie dawała efektu jaki powinna. Dzień jak codzień. Śniadanie, robota, obiad, robota, kolacja, spanie. Nie ma człowiek czasu dla siebie. Czasami tylko wpadnie Maria aby zapewnić mi jakiekolwiek towarzystwo. Między Bogiem a prawdą kolegów nie posiadam, zbyt wybredny jestem, a ta kobieta jest chyba jedyną, która potrafi jakoś do mnie dotrzeć. Trzeba bowiem wspomnieć, że nastały czasy ciężkie, gdzie człowiek zabija drugiego za kromkę chleba i łyk wódki, czasy, w których człowiek jest gotów zrobić wszystko, aby poprawić swój status materialny. Czasami myślę sobie, że czasy okupowanej Polski były lepsze niż to co widzę teraz. Postanowiłem zmienić świat i dlatego też udałem się na posterunek policji, gdzie pracował niegdyś mój tato. Pamiętam, jak wracał do domu, odkładał na stół kaburę, a gumową pałkę kładł zawsze koło łóżka. Wstyd się przyznać, ale sam kilka razy zarobiłem za kradzież jabłka z sadu sąsiada, albo jakieś inne, "dziecinne" wykroczenie. Nie miałem łatwego dzieciństwa i wiedziałem, czym jest ból. Na komisariacie przedstawiłem pieprzonym milicjantom co słyszałem i widziałem na ulicach, a oni mnie tylko wyśmiali. Znów znalazłem się w domu. Tym razem obudziłem się z opuchniętą twarzą. I nagle pewien przebłysk światła w pamięci. Może ja to wszystko już widziałem? Może ja to już przeżyłem a teraz głowa mi się pierze? Może sobie wyimaginowałem kogoś i teraz nie jestem w stanie się go pozbyć? Wiem jedno, wszystkiego doświadczałem. Ale nagle znów przyszła Maria i tym razem zabrała mnie chyba do siebie...

poniedziałek, 1 marca 2010

Spokojnie.

Podążałem do miejsca azylu ujednoliconego przez potoki ludzkich słów i zbudowanego na jakże silnych!, ludzkich uczuciach. Podążałem do miejsca, które mógłbym nazwać "oazą spokoju" tudzież "moim prywantym pokojem na krańcu świata". Ale czy przypadkiem nie jestem w posiadaniu takiego właśnie "pokoju"? Przecież może nim być dla mnie Twój pokój, a może serce Twoje albo i Twoje oczą nadawać się mogą. Uwielbiam, gdy tonę w ich bezkresnej, wypełnionej po brzegi błękitem toni. A może takim sanktuarium jest mój pokój, w którym odczuwam silne emocje przywiązania do tego miejsca. Pokój, w którym uciekam przed kłócącymi się rodzicami, siostrą, która męczy o byle co albo może przed strachem. Łatwo czy też nie, odnajdę kiedyś go. 

Podążałem do miejsca, w którym wszystko jest chaotyczne. Do miejsca zbudowanego na jakże kłamliwych!, ludzkich słowach. Podążałem do miejsca, które mógłbym nazwać "miejscem rozdarcia" tudzież "moim prywatnym sądem skazującym mnie na karę dożywocia". Ale czy przypadkiem nie jestem w posiadaniu takiego właśnie "sądu"? Przecież może nim być dla mnie Twój pokój, a może serce Twoje albo i Twoje oczą nadawać się mogą. Nienawidzę, gdy osądza mnie ta błękitna toń Twojej tęczówki. A może takim miejscem jest mój pokój, w którym odczuwam silne emocje przywiązania do tego miejsca. Pokój, w którym dopuszczam się grzechów. Pokój, w którym pragnę zaznać jedynie przyjemności, a nie trosk życia codziennego. Łatwo czy też nie, odnajdę kiedyś go.

Po latach poszukiwań wiem, że rozterka ma nie tyczy się miejsca, stanu ducha, lecz jej epicentrum leży u stóp jednej osoby. Jej siła rażenia oblega mnie całego od dawien dawna i przestać nie może. Silne konwulsje targają moim sercem, choć i tak wiem, że nic mu nie zrobię. Po latach poszukiwań wiem, że ta rozterka, te dwa światy należą do Ciebie. Jesteś przebiegła, sterujesz nimi, aby były takimi, jakimi chcę je widzieć w danej sytuacji. Jesteś przebiegła, bo opętałaś serce chłopaka, którego oduczono kochać, którego zdehumanizowano. Jesteś..

niedziela, 28 lutego 2010

Bilet

Dostałem bilet do lepszego jutra, do świata bez wyniszczających się nacji oraz posiadającego zdrową politykę. "Nic specjalnego" pomyślałem sobie, lecz gdy katastrofa zaczęła dosięgać i mnie żałowałem, iż nie przyjąłem zaproszenia. Mój statek do świata lepszego odleciał kilka godzin temu, mnie na nim zabrakło. Szukam azylu na codziennym poszyciu gruntu złożonym z miękkiego puchu Twoich słów. Pozostaje mi pisać, szukać i pracować. Pozostaje mi martwić się, radować, dbać. Ale o co? Nie ma nic lepszego ponad człowieka pracującego. Może więc dbać o pracę? Albo o ludzi pracujących? A jeśli tu znów wkroczy komuna? A jeśli znów pojawi się anarchia i dobrowolne mordy? A jeśli to wszystko stanie się przeze mnie? Ludzie zapewne spytają "Gdzie jego sumienie?", ale moje skromna osoba nic sobie z tego nie zrobi i pójdzie dalej siać zniszczenie. Nie rozumiem życia i jego aspektów moralnych. Nie umiem poznać człowieka i ocenić go w sposób naturalny. Zawsze patrząc z wyższością wyrzekam się człowieczeństwa swego, wieszczem zostać chcę.