środa, 29 grudnia 2010
Więzienna noc.
- Siadaj młody na pryczy i nawet się kurwa nie odezwij, bo w pysk.
Były to słowa gościa skazanego za zabójstwo. Dopuścił się tego czynu, ponieważ widział, jak jakiś facet gwałci jego żonę. Bałem się cholernie, gdyż na pewno wiedzieli za co tu siedzę. Pierwszej nocy nawet nie zmrużyłem oka, a tylko po to, aby być spokojnym, że mnie nie będą cwelić. Kolejne dni, mimo iż tak się bałem nie wyglądały najgorzej. Odwiedziła mnie mama. Pół godziny, które przeznaczone jest na widzenie milczeliśmy przytuleni do siebie. Poprosiłem ją, aby tylko nie przyprowadzała mojej 9 letniej siostry. Nie chciałem, aby widziała, gdzie jestem obecnie, więc poprosiłem rodzicielkę, żeby powiedziała Miley, że wyjechałem na sylwestra albo do pracy.
Mijały tygodnie, a żyło mi się całkiem nieźle z moimi "współlokatorami" celnymi. Nie wiedziałem w jaki sposób do nich się odzywać, więc milczałem większość czasu, aby nie rozpocząć jakiejś bezsensownej bójki. Nie byłem dzieciakiem, który lubił się bić i robił to często. Po nich zaś było widać, że jest to normalne, aby prać się po mordach.
Zasnąłem. Całkiem wygodnie było mi na pryczy, jednak brakowało mi domowej pościeli, zapachu płynu do płukania i ciepłego pomieszczenia. W celi capiło wilgocią, a smród ten doprowadzał mnie do wymiocin. Jednak mimo wszystko, nie było najgorzej. Nagle poczułem, jak ktoś zarzuca mi worek na głowę, po czym tłucze mnie z całej siły po twarzy. Wiedziałem, że krwawię, bo ciepło, które nagle ogarnęło moją twarz nie było wytworzone dzięki adrenalinie, ale lepkiej cieczy wypływającej z mego nosa. Następnie zrzucono mnie z pryczy i kopano po brzuchu. Słyszałem tylko śmiech tych cwaniaków, którzy bawili się widać co nie miara. Po wszystkim wstałem ledwo co i zapytałem, który to zrobił. Odpowiedzieli, że wszyscy razem. Podszedłem do jednego z najsłabszych, zacisnąłem pięść i uderzyłem prosto w twarz. O dziwo mi nie oddał. Chłopacy stwierdzili, że jestem "spoko ziomek". To był swego rodzaju sprawdzian, czy nadaję się do tej celi.
sobota, 25 grudnia 2010
Smutek więzi me myśli
- Jest mi tak zimno, cholernie zimno. - powiedziała Sara.
Nie wiedziałem kompletnie jak rozgrzać jej poharatane i tak mocno ciało, pozostawione na pastwę losu w śnieżnej zaspie. Wydawało mi się jakby każda sekunda trwała godzinę, a minuta dobę. Co robić? Te pytanie zadawałem sobie non stop. Sara była mi bliską osobą i tak właśnie dlatego zadzwoniła do mnie a nie na policję. Jedyne co wiem to tyle, że została zgwałcona, a następnie brutalnie pobita i dwa razy dźgnięta nożem. Minbourg Street to niebezpieczny zaułek, jednak przyjaciółka ma chciała sobie skrócić drogę do domu. Ach! Gdybym tylko mógł dorwać tych drani, co jej to zrobili.
Zmasakrowane ciało Sary doprowadzało mnie do wymiocin, jednak nie chciałem wyrzucać z siebie resztek niestrawionego jeszcze pokarmu, aby pokazać jej, że nie jest aż tak źle. Twarz miała w posoce, która spływała z rozciętych ust i łuku brwiowego. Ciosy nożem zadano w brzuch i udo. Pewnie dlatego, aby uniemożliwić jej poruszanie się. Była piękną kobietą, tego nie można jej odebrać, jednak w tym stanie wyglądała prawie jak zombie.
Moje nerwy były na granicy wytrzymałości, a łzy kapały w półmroku na zimną kostkę brukową tworząc lodową poświatę. Pogoda nie dopisywała. Na dworze było minus dwadzieścia dwa stopnie i wiedziałem, że jeśli szybko nie zareaguję to Sara umrze. Zerwałem poły koszuli, którą miałem na sobie i obwiązałem jej rany, aby zatamować krew. Dzięki Bogu jestem po kursie pierwszej pomocy. Następnie okryłem ją moją kurtką i wyjąłem telefon. Nie miałem wiele czasu, moja bateria była na granicy wytrzymałości. Zadzwoniłem po policję i pogotowie. Nie dostałem jasnych odpowiedzi. Karetka zjawiła się dwa razy szybciej od radiowozu. Ech.. policja to skurwysyny w naszym kraju. Wzięto ją na nosze i zawieziono na ostry dyżur do pobliskiego szpitala wojewódzkiego. Policja od razu stwierdziła, że jestem podejrzanym. Funkcjonariusze prawa wpakowali mnie do suki z zakutymi rękoma.
- Jak mógłbym być jej gwałcicielem i zabójcą skoro starałem się zatamować jej krew i oddałem własną kurtkę a następnie wezwałem pogotowie i was!? - wrzeszczałem w radiowozie.
- Wszystko, co pan powie, może być użyte przeciw pańskiej osobie. - usłyszałem od policjanta.
Czas nagle przyśpieszył i wszystko wydawało się migać przed moimi oczyma. Kiedy trafiłem do celi, zostałem ostro spałowany, po czym z szyderczym uśmiechem na twarzy powiedzieli do mnie:
- Poczekaj aż trafisz do celi gitów, tam dopiero zaznasz rozkoszy.
Nie wiedziałem, czemu mnie podejrzewają. Po dwóch dniach przyszedł do mnie prawnik i powiedział, że zarzutem wobec mnie jest gwałt i brutalne pobicie kobiety, która zapewne podobała mi się wiele, wiele lat. Chciałem zaprzeczyć, ale w tym samym momencie przypomniały mi się słowa policjanta: "Wszystko, co pan powie, może być użyte przeciw pańskiej osobie.".
- To wszystko jest chore! - krzyczał wewnątrz mnie jakiś głos.
Kompletnie nie wiedziałem co robić. W domu mama z siostrą zapewne zamartwiały się, gdzież to jestem. Poprosiłem klawisza o to, aby pozwolił mi zadzwonić do nich. Rozmowa z zapłakaną rodzicielką nie przychodziła mi łatwo. Najważniejszym dla mnie był jednak fakt, iż wierzyła w to, co mówię.
Najgorsze jednak było dopiero przede mną...
czwartek, 23 grudnia 2010
Trochę inne święta.
-Art musisz przejrzeć na oczy, on objawia się w drugiej osobie. - ktoś znajomy rzekł.
A ja go cholera nie widzę. Coraz odleglejszy mi się staje. Monotematyczność moich grudniowych przemyśleń zżera mnie od środka.
-Wypłucz je, schowaj je, zapomnij. - powiesz mi tak?
-Na pewno będzie dobrze. - nie próbuj tak się zwracać, bo dostaniesz w pysk.
Moje sumienie cholernie mnie beszta po żołądku i chce więcej perwersji tylko po to, aby dostawało bodźców zewnętrznych. Czy właśnie tak ma wyglądać każde boże narodzenie? A może coś kiedyś pęknie i się zmieni wszystko? Boli mnie cały czas. Jebane 6 lat, a ja wciąż pamiętam. Nie powinienem tu roztrząsać takich spraw, ale po prostu chcę czasami napisać coś, co siedzi w moim sercu.
Dziadku, wiem że do Ciebie to nie dotrze, ale ja cały czas pamiętam. Czuję często Twą obecność w ciężkich momentach, które mnie dotykają. Wiedz, że Cię kocham cały czas tak bardzo jak kiedyś. Bądź mą ostoją, a na pewno poczuję się silniejszy. Powiecie, że to pokazanie jak mi strasznie przykro? Nieee. To żal do waszego boga, do litościwego Jezusa, który nie postarał się i zrobił mi kiedyś piękny prezent w swoje narodziny.
Poudaję teraz zakłamaną część Polaków.
Wesołych świąt!
Szczęśliwego nowego roku.
niedziela, 12 grudnia 2010
Król barłogu III
W budzie spotkałem kilku muzyków. Chłopacy grali na gitarach, śpiewali i posiadali bębniarza, ale brak im było basisty. Zgodziłem się bez żadnego namysłu. Nie mam teraz czego żałować, gdyż gramy do dzisiaj. Zaczynając jednak od początku należy powiedzieć, a raczej napisać, że nie było kolorowo. Pierwsze próby i od razu pierwsze zgrzyty. Różnice charakterów, chęć grania czego innego, jednak poszliśmy na kompromis. Nazwaliśmy swój zespół Dead Alice i tworzyliśmy progresywny alternatyw muzyczny. Nasze piosenki opierały się na kilku skalach, miały złożone przejścia i mocne teksty. Od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy stworzeni do życia scenicznego. Paradoks sam w sobie, albowiem jak wspominałem prędzej do najbardziej otwartych osób nie należałem.
Swój pierwszy występ mieliśmy na balu maturalnym, który odbył się 26 stycznia. Tłum szalał, a w nas wstąpiły jak gdyby nowe osobowości. Potrafiliśmy się bawić tym, co robiliśmy i przynosiło nam to nie lada satysfakcję. Nasz repertuar był ciągle poszerzany o nowe numery i przysposobiliśmy sobie niezłą grupę fanów. Były także groupies, ale jak zawsze byłem stronniczy i nie leciały aż tak bardzo na mnie, jak na gitarzystów i wokalistę.
Nie podeszliśmy nawet do matury. Podpisaliśmy kontrakt z, wtedy jeszcze dość mało znaną wytwórnią, Roadrun Records. Po pierwszych nagraniach nasza płyta ukazała się w sklepach w nakładzie tylko 1000 egzemplarzy, jednak dla nas był to niesamowity sukces. Odszedłem całkowicie od życia rodzinnego. Nie wiem czy to dobrze czy źle, jednak bytowanie na własną rękę i kieszeń sprawiało mi niezwykłą frajdę. Niedługo po tym przyszły także pierwsze problemy. Wraz z chłopakami stwierdziliśmy w trakcie jednej trasy koncertowej, że czas spróbować tego, co robią inne zespoły. No i w taki oto sposób próbowaliśmy alkoholi, narkotyków i panienek. Całkiem przyjemnie tak było dopóty, dopóki nie straciliśmy rachuby w naszym postępowaniu. Ojciec nie chciał ze mną rozmawiać, gdy dowiedział się, że trafiłem na odwyk, a siostra patrzyła jak na kogoś obcego. Zapuściłem się sam w sobie i nie mogłem odnaleźć drogi powrotnej.
Po dwóch latach brania i picia spróbowałem się opamiętać. Chłopacy postawili się szybciej do pionu, więc pomogli wyjść z tego bagna i mi. Zaprowadziłem jednak barłóg w swoim dotąd poukładanym życiu. Teraz już wiecie, czemu nazywam się Terry, a mówiono na mnie "Król barłogu". Przestaliśmy koncertować na czas mojego leczenia. Po roku wróciłem do składu, nauczyłem się nowych kawałków i znów ruszyliśmy w podróż. Ponadto pracuję w przychodni specjalistycznej dla osób uzależnionych i staram się pomóc im wyjść z nałogu.
Morał z tej opowieści taki, żebyś nie łapał bracie za dragi. Alkohol w niewielkich ilościach to całkiem fajna sprawa, jednak narkotyki zaprowadzą Cię na dno. Przypomnijcie sobie moje słowa, gdy będzie z wami naprawdę źle.
środa, 8 grudnia 2010
Król barłogu II
Każdego popołudnia wybierałem się do chłopaków na niezbyt dobrą dzielnicę mojego miasta. Niby nic takiego, ale w podwórzu przy kamienicy, w której zawsze odbywały się nasze meetingi była raptem jedna ławka i trzepak. Życie tam polegało na przesiadywaniu przez kilka godzin na wyżej wymienionej ławce tudzież ziemi. Mówi się, nic specjalnego. Jednak tego dnia było inaczej. W wieku 10 lat nie myślało się o żadnych używkach mimo tego, iż widzieliśmy jak starsi chłopacy wstrzykują sobie heroinę prosto do żył. Mój świat to była istna sielanka. Ciepły dom, dobre oceny w szkole i wspaniali znajomi. Nie przyjaźnili się ze mną tylko dlatego, że miałem pieniądze. Robili to ze względu na mój charakter. Wspominałem już prędzej, że nie jestem zbyt otwartą osobą. Jednak zmiany te nastąpiły we mnie dopiero po śmierci mamy. Chciałbym, aby czasy sprzed 8 lat wróciły. Ha, kto by nie chciał? Niczym się zupełnie nie przejmowałem tego dnia. Śmiałem się, żartowałem i grałem w piłkę z przyjaciółmi. Zenek nie raz mówił, abym nie wychodził zbyt późno od nich, bo może mi się przytrafić coś złego. Teraz wiem, że moim błędem było opuszczenie Mordlag District dopiero o 20:00. Zaniepokojona mama wyszła mnie szukać, co spowodowało, że kiedy tylko mnie odnalazła przytuliła mnie i chciała zaprowadzić do domu. Spodziewałem się niezłej burdy, jednak obyło się bez kłótni. Niestety za kilka minut świat miał spaść mi na głowę i zmiażdżyć doszczętnie moje serce. Kiedy byliśmy dwie przecznice od mojego domu, jakiś pijany kierowca potrącił moją mamę po czym uciekł z miejsca zdarzenia. Nie wiedziałem co robić, więc pobiegłem po tatę. Nigdy nie zapomnę widoku jego twarzy, gdy ujrzał zakrwawione usta mamy i wciąż cieknącą krew z jej gardła. Nigdy nie zapomnę jej zmasakrowanego ciała, które ledwo co oddychając wykrztusiło z siebie ostatnie "kocham Cię" w momencie, gdy z oczy znikał blask. Nigdy. Nie potrafię sobie wybaczyć, że to przeze mnie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego akurat moja mama. Nie potrafię nic.
piątek, 3 grudnia 2010
Król barłogu.
- Tak.. tak sądzę.
- A masz jakiś plan, jak do tego dążyć?
- Myślę, że wiem w jaki sposób to zrobić.
Słowa mojego ojca po dziś dzień drylują mój zdegenerowany umysł. Niby nic szczególnego, ale wtedy wiedziałem, że chcę być dobrym człowiekiem.
Wszystko zaczęło się, gdy kupiliśmy nowy dom. Znajdował się on nieopodal klifu, w całkiem malowniczej okolicy. Z wielkomiejskiego syfu przenieśliśmy się z rodziną do wioski położonej niedaleko morza. Nie był to mój, ani mojej siostry wybór, ale tyko i wyłącznie mojego ojca. Straciłem mamę, gdy miałem 10 lat i do tej pory w zakamarkach mojej podświadomości kryję żal do Boga, że odebrał mi moją ostoję w świecie pełnym kurestwa. Z miasta wyjechaliśmy dlatego, że zbyt wiele kojarzyło nam się z mamą. Strata tej wspaniałej kobiety bardzo mocno dotknęła moją rodzinę. Młodsza siostra, Tania, nie znała jej zbyt dobrze, gdyż miała zaledwie 4 lata, jak mama opuściła ten świat.
Wioska, do której się wprowadziliśmy, wyglądała na malowniczo położoną osadę ubogich rolników. Nasz dom? Czysta sielanka. Mała parterówka z poddaszem, kupiona po jakiejś rodzinie, która wyniosła się stąd, kiedy ich córeczka spadła z klifu. Przez kilka dni nasłuchałem się opowieści jak to straszy okropnie w tym należącym już do nas budynku, ale jakoś tego nie zauważyłem.
Do Mervbridge zjechałem z tatą kilka dni prędzej, a siostra w tym czasie została u babci. Oprzątnęliśmy naszą "rezydencję" i naprawiliśmy kilka niedziałających rur oraz kontaktów. Swój malutki pokój na poddaszu obkleiłem wytłaczanki oraz różnego rodzaju plakatami. Przytłaczało mnie tylko to, że jest nas troje, a dom ma sześć pokoi.
W dniu, w którym na dobre się wprowadziliśmy do Mervbridge ojciec wziął mnie na rozmowę.
- Terry, wiesz jak bardzo zależy mi na normalnym życiu, prawda synku? Proszę Cię zatem nie rozstrząsaj ciągle sprawy utraty mamy, tylko pomóż mi w wychowaniu twojej młodszej siostry.
-Dobrze tato, postaram się. - odpowiedziałem lakonicznie, po czym odszedłem do swojego gniazdka. Był to 22 lipca 1986 roku i właśnie tego dnia moje życie miało się na zawsze odmienić.
Wstałem jak zawsze o 6:30 rano. Z dołu ulatniał się zapach jajecznicy z bekonem, zatem wiedziałem, że tata nie spal dobrze i chciał nas jak najlepiej przywitać. Zszedłem na dół, porozmawiałem z nim o przyziemnych sprawach i wybrałem się na plażę. Zabrałem ze sobą Tanię, co by samotna nie czuła się w pierwszym dniu, jaki miała spędzić w nowym miejscu. Tania to bardzo spokojna, 12 letnia dziewczynka z głową w chmurach. Ma cudowne blond loki, zielone oczy i jest kopią mamy. Widok uśmiechu na jej twarzy zawsze sprawia, że się raduję. To tak, jakbym widział roześmianą mamę, gdy łaskotałem ją lub opowiadałem dowcipy. Na co dzień jestem cichym i zamkniętym w sobie chłopakiem. Nie jestem zbytnio wysoki, mam tylko 176 cm wzrostu i 18 lat. Szybko musiałem dojrzeć, aby pomogać przy codziennych pracach domowych. Jednak nie wpłynęło to na moje nastoletnie życie. Nadal miałem marzenia i chciałem je realizować. Pierwsze spełniło się zaraz po powrocie z nadmorskiego wybrzeża do domu. Tata przywitał nas pysznym obiadem, po czym odezwał się.
-Taniu idź do siebie. Muszę porozmawiać na osobności z twoim bratem.
Niezwykle zdziwiły mnie te słowa, a nawet wystraszyły, albowiem nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Zaraz po wyjściu siostry ojeciec przytulił i zabrał do mojego pokoju.
-Terry, zakmnij oczy i wejdź za mną do swojego pomieszczenia.
Zrobiłem jak chciał, a gdy usłyszałem, że mogę je otworzyć i spojrzeć w ka pokoju, to serce me stanęło mi w gardle z podniecenia. Natychmiast podniosłem powieki, a w momencie, gdy ujrzałem nowe cacko w rogu skoczyłem z radości i zacząłem całować go po policzkach dziękując przy tym i dławiąc się łzami szczęścia. Otóż w kąciku, gdzie wisiały plakaty stała wielka kolumna z głową gitarową, a tuż obok na statywie nowiutki model basu wyprodukowany przez firmę Fender. Nie wiem czy wspominałem, ale fascynują mnie innowacje muzyczne. Od tamtej pory siedziałem nad moją nową gitarą, którą z czasem zacząłem nazywać żoną, całe dnie. Wakacji miałem coraz mniej i myśl rozstania się z "radością samotnych chwil" dręczyła mnie. Szkoła to obowiązki i mimo, że nie należę do najgłupszych wiedziałem, iż nie mogę zawalić klasy maturalnej. Dni coraz szybciej się kończyły a wrzesień nadszedł tak niespodziewanie. Chciałem, aby życie polegało tylko na weekendach, gdzie mogłem siedzieć z bassem sam na sam...
Modlitwy.
"...Daj Jej siłę, aby mogła się pogodzić z tym czego zmienić nie może;
Dodaj odwagi, aby mogła walczyć z tym, co zmienić może.
I udziel Jej mądrości, aby odróżniła jedno od drugiego..."
Ale czy aby na pewno jest trafna?
"Modlitwa III"
Pozwól mi spróbować jeszcze raz.
Niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi.
Za pychę i kłamstwa, za me nałogi,
Za wszystko co związane z tym.
Te świństwa duże i małe,
Za mą niewiarę,
Rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie!
piątek, 19 listopada 2010
Czy możesz krwawić dla mnie?
czwartek, 4 listopada 2010
.
- Moje imię to Laura. Jestem w klasie maturalnej. Wierzę w Jednego Boga i jestem marzycielką. Nie mogę się zgodzić z poglądami mojego przedmówcy. Przecież wszystko , co mamy zawdzięczamy Panu. To On nas stworzył i dał rozum. Jak kolega może tak szydzić i bluźnić? Pokazałabym tu poglądy liberalne, jednak brak mi słów na taką postawę.
Wszystko kończy się na ponownym wystąpieniu Sotha i opuszczeniu sali przez Laurę. Morał? Realizm... i tak dalej.
przepraszam za słaby styl, jednak moja choroba rzuca się także na moje myślenie.
środa, 20 października 2010
Odejdę
sobota, 16 października 2010
List.
niedziela, 10 października 2010
poniedziałek, 4 października 2010
muzyka.
niedziela, 3 października 2010
.
wtorek, 28 września 2010
Nie kochaj mnie.
poniedziałek, 27 września 2010
Poza kontrolą.
niedziela, 26 września 2010
Yesterday.
czwartek, 23 września 2010
.
- W sumie to nic specjalnego.. - rzekłem sam.
Tylko czy na pewno tak myślałem? Moje wyobrażenie na temat nieboskłony jest nikłe. Szczerze to nawet nie wiem czy cokolwiek mogę o nim powiedzieć. Jest to dla mnie niebieska, czasami szara, a nocą czarna część atmosfery. Nic więcej. Ale czy na pewno? Nie potrafię odgadnąć swoich myśli. Potrzebuję czasu. Czas.. Czas jest dla mnie czymś niepojętym. Tak jak niebo. A może to jedno i to samo. Piekło pewnie też, o ile w ogóle istnieje. Przecież w niebie według wiary znajduje się nasza dusza.. Jednak co można robić całą wieczność? Usychać, nudzić się, zdychać. Czas powoduje to samo. Poprzez niego się starzejemy, gdy wolniej nam płynie to narzekamy, że nie ma co robić. Piekło.. Piekło podobno to stan, w którym człowiek się męczy, ale też robi to całą wieczność. Tam chociaż, według podań Biblii, zaganiani jesteśmy do pracy. Czyli wychodzi na jedno. Wszystko się uzupełnia. Powie mi ktoś tak dokładnie czymże to wszystko jest? W barach też leci szybko czas, też usychamy a także zdychamy, ale z przepicia. Więc bary także są niebem, piekłem i czasem ( taka kombinacja przestrzenna). Nie umiem tylko zrozumieć, czemu ludzie tak często się o to niebo modlą. Doprowadza mnie do szału takie wierzenie klechom w byle gówno, które powiedzą. "Bóg jest dobry" i cały kościół klaszcze uszami i przytakuje. "Bóg daje nadzieję" i znów to samo. Rozmyślam często nad sensem bycia, pewno zbyt często. Rozłażę się przy tym jak ciepła klucha, ale nie przeszkadza mi to. Łzy też mi nie przeszkadzają. To, że sobie spływają nie daje mi satysfakcji ani nie przynosi wstydu. Powiedz mi, czy Ty jeszcze mnie widzisz? Czy gdzieś tam w oddali świeci dla Ciebie moja twarz? Mam wrażenie, że nie. Jeśli w niebie, o które pyta mnie Thomas ma być tak samo, to jest gówno warte i do niego nie idę! Możecie mnie tam wciskać drzwiami, oknami i kominem, ale nie wejdę! Nie chcę znów uciekać wzrokiem przed Twoim litościwym spojrzeniem. Nauczcie mnie cholera bazgrać po kartce, bo słowa leją się ze mnie jak rzeka, a nie potrafię nic w sensowne zdania ująć. Przepraszam za rozgardiasz jaki zrobiłem w waszych nędznych, robaczywych żywotach, ale takim mnie stworzono. Myśli moje, żegnajcie.
piątek, 10 września 2010
środa, 1 września 2010
Inhale.
coraz bardziej sam w sobie się odnawiam
otaczają mnie mury i czuję się jak w getcie
proszę me płuca "złapcie powietrze"
krzyki me wznoszę i czuję ich falę
jak o atmosferę się rozbijają.
wciągnąć to zło i całe kurestwo
oby cały ten szlam odszedl gdzies w ciemność
wciągnąć to zło i pozostać czystym
oto mój cel, walczmy z tym wszyscy
widzę jak świat sam się zapada
widzę jak wszystko go powoli osłabia
niedługo pierdolnie nasza wieża Babel
niedługo się skończy snucie pięknych marzeń
wyjdę z domu i krzyknę w powietrze
"zabierz mnie proszę, nie wiem gdzie jestem"
piątek, 13 sierpnia 2010
..
piątek, 25 czerwca 2010
egzystencjalny shit.
wtorek, 8 czerwca 2010
Bractwo.
Kiedy miałem 12 lat uciekłem z domu i wyruszyłem w daleką podróż. Zostawiłem tylko wiadomość na kawałku pergaminu na stole, w której informowałem mych poczciwych rodziców, iż wrócę niegdyś do Londynu w blasku chwały. Do portu położonego w Mesynie jechałem 2 lata i 30 dni. Największą przygodą dla mnie była kradzież konia, jak i płynięcie na gapę statkiem towarowym. Myślałem sobie, że miałem farta, jednak już po kilku wydarzeniach spostrzegłem, że moje palce są nadzwyczaj zwinne. Zacząłem więc "szkolić się" w kradzieży, aby równie dobrze móc się najeść u kresu mej podróży. Z portu w Mesynie udałem się do Medyny, a następnie do Jeruzalem, ostatecznego przystanku. Widok miasta mnie zachwycił, jednak wiedziałem, że przybyłem tu w innym celu niż zwiedzanie. Otóż, gdy byłem małym chłopcem, ojciec opowiadał mi o tajemniczym bractwie zabójców, którzy nie liczą się z niczyim zdaniem i chcą zaprowadzić własny porządek na świecie. Długo szukałem ich kryjówki, jednak to oni przyszli samemu po mnie. Zaciągnęli mnie między opustoszałe domy i związali oczy, po czym spuścili taki łomot, iż straciłem przytomność. Obudziłem się leżąc na twardej ziemi, a przede mną pobłyskiwała łysina jakiegoś starca. Jak później się okazało był to przeor bractwa.
cdn.
niedziela, 6 czerwca 2010
wiem, że na publikację tego trochę za wcześnie, gdyż nie jest poukładane, ale jakoś musiałem.
wtorek, 1 czerwca 2010
Could You?
Mieszkam od niej tylko 2 przecznice, więc jak tylko trzasnęła drzwiami do domu po burzliwej wymianie zdań z Tomem to przybiegła do mnie. Wiadomym było, że wpuszczę ją, bo atrakcyjną dziewczyną jest. Gdy tylko otworzyłem drzwi rzuciła mi się z głośnym szlochem na szyję i zaczęła bić po ramionach wyzywając Toma. Wiedziałem, że wcale lepsza nie jest, bo lubiła od czasu do czasu skok w bok z innym facetem. Jak sama to określała: "podnieca mnie ta nutka adrenaliny w momencie gdy słyszę kroki koło bramy, w której się kochamy". Jednak to wyglądało całkiem poważniej. Poprosiłem, aby weszła do środka, bo nie chciałem aby sąsiedzi plotkowali o tym, że ściskam się z mężatką na progu mego domu. Posadziłem Carlę w salonie i poszedłem zrobić kawę. Woda w czajniku starała się zawrzeć, ale niestety chyba było jej za dużo. Spieszyłem się, więc odlałem jej część no i po chwili usłyszałem donośny gwizd. Kawę zalano i podano do stołu! Nic dziwnego by się nie działo, gdyby Carla nie przybliżała się ciągle do mnie i nie wpychała mi swych palców między uda. Po jakiejś godzinie stwierdziła, że musi już uciekać, że bardzo mi dziękuję i cmoknęła mnie w policzek. Zamknąłem drzwi, ale już po chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Zraniona mężatka wpadła mi w ramiona i powiedziała, że ma propozycję nie do odrzucenia. Odsunąłem ją od siebie, gdyż myślałem, że jest w jakimś amoku. Usiedliśmy znów na sofie i tym razem usłyszałem jedno pytanie, które zbiło mnie z tropu.. "James.. a nie chciałbyś może zostać kucharzem w restauracji, którą mam zamiar otworzyć!?"
Myślałem, że chciała mnie wykorzystać, nie wiem.. może jakiś spacer chociażby. I skąd w ogóle pomysł abym gotował!? Jedyne co potrafię od dzieciństwa sobie zrobić to hamburgery. Wiadomo, bułka, ser i kotlet ze sklepu. Scalić w jedno i jazda do mikrofali. Po dłuższej chwili zastanawiania się nad sensem tego pytania stwierdziłem, że nie warto czekać i wyrzuciłem ją za drzwi. Nachodziła mnie jeszcze kilka dni, ale.. jakaś dziwna była. Chyba dopadła ją choroba zwana depresją. A może zaczęła brać jakieś leki?
wtorek, 25 maja 2010
1.
niedziela, 23 maja 2010
None title.
Teraz, gdy stoję w tramwaju i patrzę przed siebie widzę kobietę tak bardzo do niej podobną, która przygląda mi się już dłuższy czas i sam nie wiem co myśleć mam. Ania, a może to tylko złudzenie wywołane tęsknotą za beztroskimi czasami? Przecież to było tak dawno temu. Ha, do tej pory jestem kawalerem i wątpię, aby kiedykolwiek ktoś wpadł mi w oko tak bardzo jak ta baba. Ale nie! To przecież nie może być sen, gdyż rusza do mnie przez wagon wiozący mnie na Dworzec Zachodni. Podchodzi bliżej, trzepocze rzęsami, uśmiecha się i.... wyciąga delikatnie rękę. Nie liczyłem na taki akt odwagi z mojej strony, ale i ja wyciągnąłem swoją żeby delikatnie ująć jej gładką dłoń. Niestety, w tym samym momencie, gdy odwzajemniałem uśmiech, beknąłem jak największy cham, a Anna uciekła z wagonu na przystanku najbliższym rzucając bluzgi na prawo i lewo. Mnie nie pozostało nic innego, jak wrócić do domu i żałować swojego niepohamowanego chamstwa! Ach, cóż to za piękny dzień mógłby być...
sobota, 22 maja 2010
Widzenie.
J - ja
J: Widzisz?
T: Nie, przecież tu jest całkiem ciemno.
J: Ziemia mieni się w ciemności tysiącem barw.
T: Chybaś oszalał.
J: Spójrz dokoła jaki żar!
T: Tyś chory jest, umysł, żeś postradał.
J: Nie wierzysz? Rozejrzyj się uważnie..
T: Tu nic nie ma, przestań błaźnie.
J: Nie obrażaj mnie, spójrz w głąb siebie i na ziemię naszą.
T: Nie patrzę, bo nie chcę, takie to ludzkie prawo.
J: Nie wiesz co tracisz, gdyż żar serca odrzucasz..
T: Żar serca.. A cóż to takiego?
J: To wtedy jest, gdy świat jest przyćmiony a Tyś wyostrzona..
T: Nie pleć bzdur, przecież to nie jest rzecz wyśniona!
J: Nie wierzysz w uczucia?
T: Nie.. ja wierzę w realizm, w życia sensualizm.
J: Tracisz wiele, gdyż nie znasz potęgi uczucia...
Tragedia się kończy na wyjściu J. poza obszar oświetlony. Odsuwa się, wchodzi cień i jest odrzucony. Zrozumiesz to wtedy, gdy poznasz świata kawał, gdzie nie jeden dał i nie jeden zabrał. Zrozumiesz to wtedy, gdy spojrzysz poza siebie i odnajdziesz gdzieś w sobie cząstkę mnie.
niedziela, 11 kwietnia 2010
Fascynująca ulica.
wtorek, 2 marca 2010
Widziałem.
"Chyba tak. Chyba na pewno tak." - odpowiedziała jak zwykle z resztą znudzonym głosem Maria. Nic specjalnego nie działo się tego wieczoru. Zabawa była przednia, siedzieliśmy bowiem na prywatce u mojego najlepszego kumpla Tadka. Niedawno oświadczył się swojej dziewczynie i z tej oto wspaniałej okazji urządził swoje przyjęcie. Stół zastawiony smakołykami, bimber (bo na wódkę stać nas nie było) oraz papierosy. Kto chciał rzecz jasna ten dostał "coś na ciepło", ale takich osób nie zauważyłem. Było chyba po 3, jak wyszliśmy, aby zawinąć się do domu. Droga jak zwykle łatwą nie była. Wszędzie węszli Ubecy, a w bramach stało po kilka zakapturzonych mord. Przedzieranie się przez tereny mokotowskie nie należy do moich ulubionych zadań. Następnego dnia rano, nie wiedząc jak udało dojść mi się do mieszkania, wstałem z moim kochanym przyjacielem - kacem. Suszyło mnie w ustach i paliło w gardle, a woda nie dawała efektu jaki powinna. Dzień jak codzień. Śniadanie, robota, obiad, robota, kolacja, spanie. Nie ma człowiek czasu dla siebie. Czasami tylko wpadnie Maria aby zapewnić mi jakiekolwiek towarzystwo. Między Bogiem a prawdą kolegów nie posiadam, zbyt wybredny jestem, a ta kobieta jest chyba jedyną, która potrafi jakoś do mnie dotrzeć. Trzeba bowiem wspomnieć, że nastały czasy ciężkie, gdzie człowiek zabija drugiego za kromkę chleba i łyk wódki, czasy, w których człowiek jest gotów zrobić wszystko, aby poprawić swój status materialny. Czasami myślę sobie, że czasy okupowanej Polski były lepsze niż to co widzę teraz. Postanowiłem zmienić świat i dlatego też udałem się na posterunek policji, gdzie pracował niegdyś mój tato. Pamiętam, jak wracał do domu, odkładał na stół kaburę, a gumową pałkę kładł zawsze koło łóżka. Wstyd się przyznać, ale sam kilka razy zarobiłem za kradzież jabłka z sadu sąsiada, albo jakieś inne, "dziecinne" wykroczenie. Nie miałem łatwego dzieciństwa i wiedziałem, czym jest ból. Na komisariacie przedstawiłem pieprzonym milicjantom co słyszałem i widziałem na ulicach, a oni mnie tylko wyśmiali. Znów znalazłem się w domu. Tym razem obudziłem się z opuchniętą twarzą. I nagle pewien przebłysk światła w pamięci. Może ja to wszystko już widziałem? Może ja to już przeżyłem a teraz głowa mi się pierze? Może sobie wyimaginowałem kogoś i teraz nie jestem w stanie się go pozbyć? Wiem jedno, wszystkiego doświadczałem. Ale nagle znów przyszła Maria i tym razem zabrała mnie chyba do siebie...
poniedziałek, 1 marca 2010
Spokojnie.
Podążałem do miejsca azylu ujednoliconego przez potoki ludzkich słów i zbudowanego na jakże silnych!, ludzkich uczuciach. Podążałem do miejsca, które mógłbym nazwać "oazą spokoju" tudzież "moim prywantym pokojem na krańcu świata". Ale czy przypadkiem nie jestem w posiadaniu takiego właśnie "pokoju"? Przecież może nim być dla mnie Twój pokój, a może serce Twoje albo i Twoje oczą nadawać się mogą. Uwielbiam, gdy tonę w ich bezkresnej, wypełnionej po brzegi błękitem toni. A może takim sanktuarium jest mój pokój, w którym odczuwam silne emocje przywiązania do tego miejsca. Pokój, w którym uciekam przed kłócącymi się rodzicami, siostrą, która męczy o byle co albo może przed strachem. Łatwo czy też nie, odnajdę kiedyś go.
Podążałem do miejsca, w którym wszystko jest chaotyczne. Do miejsca zbudowanego na jakże kłamliwych!, ludzkich słowach. Podążałem do miejsca, które mógłbym nazwać "miejscem rozdarcia" tudzież "moim prywatnym sądem skazującym mnie na karę dożywocia". Ale czy przypadkiem nie jestem w posiadaniu takiego właśnie "sądu"? Przecież może nim być dla mnie Twój pokój, a może serce Twoje albo i Twoje oczą nadawać się mogą. Nienawidzę, gdy osądza mnie ta błękitna toń Twojej tęczówki. A może takim miejscem jest mój pokój, w którym odczuwam silne emocje przywiązania do tego miejsca. Pokój, w którym dopuszczam się grzechów. Pokój, w którym pragnę zaznać jedynie przyjemności, a nie trosk życia codziennego. Łatwo czy też nie, odnajdę kiedyś go.
Po latach poszukiwań wiem, że rozterka ma nie tyczy się miejsca, stanu ducha, lecz jej epicentrum leży u stóp jednej osoby. Jej siła rażenia oblega mnie całego od dawien dawna i przestać nie może. Silne konwulsje targają moim sercem, choć i tak wiem, że nic mu nie zrobię. Po latach poszukiwań wiem, że ta rozterka, te dwa światy należą do Ciebie. Jesteś przebiegła, sterujesz nimi, aby były takimi, jakimi chcę je widzieć w danej sytuacji. Jesteś przebiegła, bo opętałaś serce chłopaka, którego oduczono kochać, którego zdehumanizowano. Jesteś..
niedziela, 28 lutego 2010
Bilet
Dostałem bilet do lepszego jutra, do świata bez wyniszczających się nacji oraz posiadającego zdrową politykę. "Nic specjalnego" pomyślałem sobie, lecz gdy katastrofa zaczęła dosięgać i mnie żałowałem, iż nie przyjąłem zaproszenia. Mój statek do świata lepszego odleciał kilka godzin temu, mnie na nim zabrakło. Szukam azylu na codziennym poszyciu gruntu złożonym z miękkiego puchu Twoich słów. Pozostaje mi pisać, szukać i pracować. Pozostaje mi martwić się, radować, dbać. Ale o co? Nie ma nic lepszego ponad człowieka pracującego. Może więc dbać o pracę? Albo o ludzi pracujących? A jeśli tu znów wkroczy komuna? A jeśli znów pojawi się anarchia i dobrowolne mordy? A jeśli to wszystko stanie się przeze mnie? Ludzie zapewne spytają "Gdzie jego sumienie?", ale moje skromna osoba nic sobie z tego nie zrobi i pójdzie dalej siać zniszczenie. Nie rozumiem życia i jego aspektów moralnych. Nie umiem poznać człowieka i ocenić go w sposób naturalny. Zawsze patrząc z wyższością wyrzekam się człowieczeństwa swego, wieszczem zostać chcę.