piątek, 3 grudnia 2010

Król barłogu.

-Wiesz, co chcesz robić w życiu?
- Tak.. tak sądzę.
- A masz jakiś plan, jak do tego dążyć?
- Myślę, że wiem w jaki sposób to zrobić.

Słowa mojego ojca po dziś dzień drylują mój zdegenerowany umysł. Niby nic szczególnego, ale wtedy wiedziałem, że chcę być dobrym człowiekiem.
Wszystko zaczęło się, gdy kupiliśmy nowy dom. Znajdował się on nieopodal klifu, w całkiem malowniczej okolicy. Z wielkomiejskiego syfu przenieśliśmy się z rodziną do wioski położonej niedaleko morza. Nie był to mój, ani mojej siostry wybór, ale tyko i wyłącznie mojego ojca. Straciłem mamę, gdy miałem 10 lat i do tej pory w zakamarkach mojej podświadomości kryję żal do Boga, że odebrał mi moją ostoję w świecie pełnym kurestwa. Z miasta wyjechaliśmy dlatego, że zbyt wiele kojarzyło nam się z mamą. Strata tej wspaniałej kobiety bardzo mocno dotknęła moją rodzinę. Młodsza siostra, Tania, nie znała jej zbyt dobrze, gdyż miała zaledwie 4 lata, jak mama opuściła ten świat.
Wioska, do której się wprowadziliśmy, wyglądała na malowniczo położoną osadę ubogich rolników. Nasz dom? Czysta sielanka. Mała parterówka z poddaszem, kupiona po jakiejś rodzinie, która wyniosła się stąd, kiedy ich córeczka spadła z klifu. Przez kilka dni nasłuchałem się opowieści jak to straszy okropnie w tym należącym już do nas budynku, ale jakoś tego nie zauważyłem.
Do Mervbridge zjechałem z tatą kilka dni prędzej, a siostra w tym czasie została u babci. Oprzątnęliśmy naszą "rezydencję" i naprawiliśmy kilka niedziałających rur oraz kontaktów. Swój malutki pokój na poddaszu obkleiłem wytłaczanki oraz różnego rodzaju plakatami. Przytłaczało mnie tylko to, że jest nas troje, a dom ma sześć pokoi.
W dniu, w którym na dobre się wprowadziliśmy do Mervbridge ojciec wziął mnie na rozmowę.
- Terry, wiesz jak bardzo zależy mi na normalnym życiu, prawda synku? Proszę Cię zatem nie rozstrząsaj ciągle sprawy utraty mamy, tylko pomóż mi w wychowaniu twojej młodszej siostry.
-Dobrze tato, postaram się. - odpowiedziałem lakonicznie, po czym odszedłem do swojego gniazdka. Był to 22 lipca 1986 roku i właśnie tego dnia moje życie miało się na zawsze odmienić.
Wstałem jak zawsze o 6:30 rano. Z dołu ulatniał się zapach jajecznicy z bekonem, zatem wiedziałem, że tata nie spal dobrze i chciał nas jak najlepiej przywitać. Zszedłem na dół, porozmawiałem z nim o przyziemnych sprawach i wybrałem się na plażę. Zabrałem ze sobą Tanię, co by samotna nie czuła się w pierwszym dniu, jaki miała spędzić w nowym miejscu. Tania to bardzo spokojna, 12 letnia dziewczynka z głową w chmurach. Ma cudowne blond loki, zielone oczy i jest kopią mamy. Widok uśmiechu na jej twarzy zawsze sprawia, że się raduję. To tak, jakbym widział roześmianą mamę, gdy łaskotałem ją lub opowiadałem dowcipy. Na co dzień jestem cichym i zamkniętym w sobie chłopakiem. Nie jestem zbytnio wysoki, mam tylko 176 cm wzrostu i 18 lat. Szybko musiałem dojrzeć, aby pomogać przy codziennych pracach domowych. Jednak nie wpłynęło to na moje nastoletnie życie. Nadal miałem marzenia i chciałem je realizować. Pierwsze spełniło się zaraz po powrocie z nadmorskiego wybrzeża do domu. Tata przywitał nas pysznym obiadem, po czym odezwał się.
-Taniu idź do siebie. Muszę porozmawiać na osobności z twoim bratem.
Niezwykle zdziwiły mnie te słowa, a nawet wystraszyły, albowiem nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Zaraz po wyjściu siostry ojeciec przytulił i zabrał do mojego pokoju.
-Terry, zakmnij oczy i wejdź za mną do swojego pomieszczenia.
Zrobiłem jak chciał, a gdy usłyszałem, że mogę je otworzyć i spojrzeć w ka pokoju, to serce me stanęło mi w gardle z podniecenia. Natychmiast podniosłem powieki, a w momencie, gdy ujrzałem nowe cacko w rogu skoczyłem z radości i zacząłem całować go po policzkach dziękując przy tym i dławiąc się łzami szczęścia. Otóż w kąciku, gdzie wisiały plakaty stała wielka kolumna z głową gitarową, a tuż obok na statywie nowiutki model basu wyprodukowany przez firmę Fender. Nie wiem czy wspominałem, ale fascynują mnie innowacje muzyczne. Od tamtej pory siedziałem nad moją nową gitarą, którą z czasem zacząłem nazywać żoną, całe dnie. Wakacji miałem coraz mniej i myśl rozstania się z "radością samotnych chwil" dręczyła mnie. Szkoła to obowiązki i mimo, że nie należę do najgłupszych wiedziałem, iż nie mogę zawalić klasy maturalnej. Dni coraz szybciej się kończyły a wrzesień nadszedł tak niespodziewanie. Chciałem, aby życie polegało tylko na weekendach, gdzie mogłem siedzieć z bassem sam na sam...

2 komentarze:

  1. bardzo ciekawe, kontynuuj, kontynuuj, bo jak zacząłem czytać to było tylko takie pytanie: już koniec? a co dalej ; D wiec warto ; D

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię, jak piszesz posty z fabułą. Poza tym musiałam się trochę namęczyć, żeby nie postrzegać go przez pryzmat poprzedniej notki. Ale to dobrze, zmuszasz mnie do myślenia. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń