poniedziałek, 4 października 2010

muzyka.

Garaż. Tak chyba od niego się zaczęło. Przesiadywanie, alkohol i dragi. Wiadomo, lata 60' XX wieku. Nadszedł pewien moment, gdy nasze przeżarte do najgłębszych zakamarków umysły doszły do wniosku, że trzeba coś zrobić ze swoim marnym życiem. W sumie to nawet nie było wiadomo co, ale któryś z nas wpadł na pomysł, aby zacząć grać rock 'n' rolla. Ciekawie się zapowiadało, gdy zakupiliśmy pierwszy sprzęt. Ogólnie rzecz biorąc byliśmy dzieciakami z bogatych rodzin, więc zdobywanie sprzętu nie trwało długo. Pamiętam, że był to dzień 25 grudnia, gdy po pewnej przerwie spotkaliśmy się w garażu po raz wtóry, aby pokazać sobie, co dał nam rok nauki w zakresie muzycznym. Wszystko szło niesamowicie, jednak to było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zaczęliśmy od prostego punka: cztery akordy, perkusja grana na 4 i świszczący wokal. Z czasem staraliśmy się stworzyć coś ambitniejszego. Tak w naszych głowach zrodził się heavy metal. Doszło do koncertów, groupies w szatniach i po raz kolejny do zażywania narkotyków. Nasz wokalista, genialny człowiek, niszczył swój organizm przez 5 lat. Dziś.. Dziś pożegnaliśmy go. Po raz ostatni. Zatem ten tekst powinien leżeć przy nim, ale nie może....

Żegnaj, Jeremy.

6 komentarzy:

  1. Stary ale Cię wzięło na pisanie! :D
    Świetne teksty ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. straszna jest ludzka nieświadomość. wiesz. ja pożegnałam kolegę w wakacje... a wszystkiemu przecież można się przeciwstawić.
    i jeszcze. lepsze granie niż picie pod blokiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam napisać coś konkretnego, ale nawet dobrze nie mogłam się skupić na tym co napisałeś, okoliczności nie sprzyjają...

    ~ Unka

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś genialny. To tyle z mojej strony.

    V.

    OdpowiedzUsuń